Wyborcy, którzy oddali głos na Bronisława Komorowskiego, uwierzyli w hasło, z jakim szedł do wyborów. "Zgoda buduje". Naiwny, błahy, głupi, czy jak najbardziej na rzeczy slogan wyborczy? Nie czas i pora była wtedy, w 2010 roku, w okresie żałoby, na wymyślne hasełka i przepychanki. Ciekawostka: Jarosław Kaczyński startował z hasłem :"Polska jest najważniejsza". Kaczyński tuz po ogłoszeniu powyborczych sondaży oznajmił, że on i PiS nie ma się czego wstydzić, że wyszedł mocniejszy z wyborów. Kaczyński oznajmił, że będzie patrzył na ręce Komorowskiego. Mówiąc po polsku,. mógł i wtedy, i dziś Komorowskiemu naskoczyć. I to pod warunkiem, że go Błaszczak lub Hofman podsadzi.
Bronisław Komorowski śpieszył się, jeszcze jako p.o. prezydenta podpisał kilka ważnych nominacji (na szefa NBP, szefa BBN, RPO) obsadzając strategiczne urzędy bliskimi sobie ludźmi. Do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji mianował dwóch członków: byłego szefa TVP Jana Dworaka i Krzysztofa Lufta. Złośliwi sugerowali, że nominacja Lufta zostanie ostro skrytykowana przez opozycję (PiS) i Kościół; rozwodnik ma stać na straży mediów? Niespodziewanie po nominacjach spadł na Bronisława Komorowskiego cios ze strony jego następcy w fotelu marszałka Sejmu: Grzegorz Schetyna stwierdził, że o planowanych nominacjach nie wiedział, że Komorowski z nikim ich nie konsultował… To oznaka niezależności i realizowania własnej, a nie Platformy, polityki, więc nie powinno to dziwić. Chyba, że Grzegorz Schetyna, wówczas z silną pozycją w PO, czuł się tak mocny, że to jego winien prezydent pytać o zgodę?
Wybór Komorowskiego był sygnałem, że Polakom nie są potrzebne częste zmiany na szczytach władzy. Skoro marszałek sprawdził się, pełniąc tymczasowo funkcję prezydenta, powierzmy mu ją na 5 lat. Polacy mu zaufali, choć wielu dało się nabrać na kłamliwy wizerunek dobrego wujaszka, jakiego grał Jarosław Kaczyński. Szefowi PiS dali do zrozumienia, że nie życzą sobie dyktatu zaściankowości i patriotyzmu rodem z Torunia i Żoliborza. awanturującego się kurdupla i jego giermków, jednego "mądrzejszego" od drugiego. Hasła o patriotyzmie, bogu, honorze i ojczyźnie przejadły się, nie zapewniły Kaczyńskiemu wygranej. Biadolił po wyborach również Kościół, ponieważ po raz pierwszy od czasów Lecha Wałęsy zwycięzca nie zabiegał o poparcie tej instytucji. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że żadnych zobowiązań wobec Kościoła Komorowski nie posiada. Prezydent dał do zrozumienia, że jest za związkami partnerskimi, kiedy należał do PO opowiadał się za in vitro. Z drugiej strony- rotę przysięgi prezydenckiej zakończył słowami :”Tak mi dopomóż Bóg”, msza w Archikatedrze Warszawskiej, obecność purpuratów podczas zaprzysiężenia w obecności wiszącego na sali posiedzeń krzyża... Z trzeciej zaś strony przytarcie nosa ks. pułkownikowi Sławomirowi Żarskiemu, człowiekowi Sławoja Leszka Głódzia. Żarski w kazaniu, rzekomo nie do końca zrozumianym przez prezydenta, ogłosił, iż Polska jest budowana na antywartościach. "Poważne zagrożenie dostrzegam gdzie indziej. W pierwszym rzędzie obserwując katastrofalne skutki działania prawicowych i przy tym katolickich fundamentalistów - mówił prezydent. - Jestem przekonany, że dla Kościoła olbrzymie zagrożenie płynie ze strony radykalizmów i fundamentalizmu różnej maści. Kościół katolicki jest Kościołem powszechnym - musi być otwarty na innych ludzi, na różne poglądy czy kultury. A każda forma wewnętrznego bądź zewnętrznego fundamentalizmu Kościołowi szkodzi. Bardzo szkodzi jego wizerunkowi, szczególnie dla młodego pokolenia. Spycha też Kościół na niewygodne pozycje". Bronisław Komorowski dopiął swego, Żarski nie został szefem Ordynariatu Polowego.
Tępogłowi krzyczeli, że Komorowski nie ma prawa uznawać się za katolika. Dziś powtarza to europoseł Janusz Wojciechowski, niegdyś całkiem rozumny polityk, a któremu szkodzą opary toruńskiego kadzidła. Wojciechowski ma za złe, że prezydent nie chciał tolerować krzyża pod pałacem prezydenckim, że szybko i sprawnie zabrano stamtąd symbol religii katolickiej, pod którym zwolennicy Kaczyńskiego i Rydzyka czynili żenujące, ośmieszające ich spektakle.Politykom PiS nie podoba się styl sprawowania urzędu przez Bronisława Komorowskiego. Bo przeniósł krzyż, bez którego żyć nie mogli rydzyjkowi, przepędził zaufanych Lecha Kaczyńskiego, pozbył się Marty Kaczyńskiej z pałacu, na swoich doradców przyjął znienawidzonych przez PiS Tadeusza Mazowieckiego i Jana Lityńskiego, wreszcie murem stoją za nim media, które, w opinii PiS, manipulują widzem i wyborcą, bo niemożliwe jest, by Komorowski prowadził w sondażach popularności polityków (prezydentowi ufa 70% wyborców). Nie wiem, skąd takie ograniczenie u katoprawicy i rydzyjkowych, którzy oceniają prezydenturę Bronisława Komorowskiego przez pryzmat Lecha Kaczyńskiego? Bo Bronisław Komorowski prowadzi własną politykę, bo podpisał niemal 400 ustaw, dwie zawetował, a trzy skierował do Trybunału Konstytucyjnego, że wysłał do Sejmu osiem projektów ustaw i ratyfikował 46 umów międzynarodowych? I to boli klerykalną, kaczyńską prawicę. Nie wetuje? Nie sprzeciwia się Tuskowi? Toż to malowany prezydent! Przezornie nie krzyczą, że jest narzędziem w rękach Donalda Tuska. Bo jeszcze sobie wyborcy przypomną, kim kierował Jarosław Kaczyński, gdy prezydentem był jego brat...
Może urząd Prezydenta Polski jest Polsce zbędny, może my go wcale nie potrzebujemy? Kiedy prezydentem był Lech Wałęsa i obowiązywała Mała Konstytucja, miał o wiele większe uprawnienia, które pozwoliły Elektrykowi na rozwiązanie rządu Olszewskiego. Ograniczono prezydencką władzę, kiedy lewicy przewodził Aleksander Kwaśniewski, późniejszy prezydent. Chyba nie wierzył, że wygra z Wałęsą i chyba żałował, kiedy w 1997 roku weszła w życie obowiązująca do dziś Konstytucja... Bronisław Komorowski, mimo kilku gaf i słownych wpadek, jest na najlepszej drodze, by zapisać się w pamięci Polaków równie mocno, jak Kwaśniewski właśnie, który był najlepszym prezydentem po 1989 roku. Mimo chorób filipińskich, bolących goleni i otwartej w pewnym momencie walce z urzędującym premierem, Leszkiem Millerem Mnie tylko dwie sprawy zastanawiają: co zrobi Donald Tusk, jeśli Bronisław Komorowski będzie ubiegał się o reelekcję? I dwa: jak wyglądałaby Polska, gdyby w wyborach prezydenckich w 1990 zwyciężył nie Lech Wałęsa, lecz Stanisław Tymiński?
0 komentarze:
Prześlij komentarz