Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrzej Rosiewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrzej Rosiewicz. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 stycznia 2013

PiS kocha teczki

Nie ma wśród obserwatorów sceny politycznej nikogo, kto by nie słyszał o tzw. liście Macierewicza. 21 lat temu Antoni Macierewicz przedstawił Konwentowi Seniorów dokument, z nazwiskami członków rządu, posłów, senatorów, doradców premiera, którzy jakoby mieli być w przeszłości agentami SB. Macierewiczowi i jego mocodawcom nie przyszło nigdy do głowy weryfikować dokumentów po peerelowskich służbach specjalnych, wierzą w nie bardziej, jak w Dekalog. Słowo SB jest dla nich święte, niczym słowo ojca dyrektora. W każdym normalnym kraju polityk, pomawiający o współpracę z totalitarnymi służbami specjalnymi, byłby skompromitowany i skończony. Polska to jednak taki dziwny kraj, w którym grzebanie w g… po komunie przynosi aplauz, splendor i najważniejsze: możliwość konsumowania fruktów przy obfitym, budżetowym korycie. W ślady Macierewicza poszedł Bronisław Wildstein, dziś strojący się w piórka antykomunistycznego opozycjonisty: na początku 2005 roku opublikował w internecie listę zawierającą ponad 160 tys. nazwisk agentów fikcyjnych, domniemanych, nieświadomych, OZI itp. Kwity pozwolili mu ukraść z IPN koledzy po fachu, zatrudnieni w publicznej instytucji. Instytucji, która dziś, dotowana z budżetu, sprzyja jednej partii: PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Kaczyński, poza nawoływaniem przez lata do lustracji i dekomunizacji, żądający tego od kolejnych rządów, sam nie zrobił absolutnie nic, kiedy był u władzy. Nikogo nie lustrował, nie dekomunizował, ze swojego środowiska nie przepędził nawet jednego człowieka, związanego w przeszłości z reżimem komunistycznym. W otoczeniu szefa PiS nie brak dawnych działaczy PZPR, cienko piszczący bardowie Pietrzak i Rosiewicz wysługiwali się komunistycznym dygnitarzom w dokładnie taki sposób, jak dziś czapkują przed Kaczyńskim. Okazuje się, że dziś, po latach, które minęły od kompromitacji Macierewicza i jego listy, oraz kradzieży dokumentów z IPN przez Wildsteina, nie brak polityków, z lubością oddających się marzeniom o możliwości „zlustrowania” podległych premierowi Donaldowi Tuskowi agend. Grupka posłów PiS, członków parlamentarnego zespołu miłośników historii, wysłało list do ministerstw z pytaniem, czy pracują w nich b. współpracownicy komunistycznych służb specjalnych. Żądanie dotyczy też zapytań o piastowane przez ew. pracowników stanowisk, czasu zatrudnienia itp. Mam podstawy sądzić, że pełni roszczeń posłowie, są miłośnikami historii pisanej na nowo, tej, o której mówił Kaczyński. Byłoby świetnie, gdyby z podobnymi żądaniami posłowie PiS zwrócili się do prymasa i biskupów, dlaczego tego nie uczynili? Inicjatywa posłów nie wzięła się znikąd: sędzia Tuleya, mający odwagę nazwać po imieniu draństwa CBA kierowanego przez Mariusza Kamińskiego, złożył doniesienie do prokuratury, a tego mu pisioły nie darują. Głupkowaci redaktorzy, którzy nawąchali się trotylu, bo chyba nie zapalili marihuany, szybciutko napisali, że rodzice sędziego pracowali dla komunistycznego reżimu. No i co z tego? Skoro w ich, pisiołów środowisku dzieci odpowiadają za czyny swoich rodziców, to kiedy oni sami, wielcy PiS-macy, uderzą się w piersi? Kiedy zrobi to ich guru Jarosław, syn Rajmunda, pieszczocha komuny?

PiS gdzieś ma lustrację i dekomunizację, im nie chodzi o to, by ktokolwiek, kto miałby współpracować za komuny ze służbami specjalnymi, miałby zostać zwolniony. Nic bardziej mylnego! Chodzi im o posiadanie wiedzy. Takiej samej , jaką daje Kaczyńskiemu trzymana w archiwach IPN, a z której nagminnie i chętnie korzystają tzw. „niepokorni” dziennikarze, na których żałosne i śmieszne banery reklamowe można natknąć się na ulicach stolicy. To wszyscy ci, którzy nie znoszą stadnego wrzasku, nie są obojętni, nie jest im wszystko jedno, nie ujawniają swoich informatorów. W zamian krzyczą jednym, klerykalno- pisowskim głosem, ożywiają się na widok waluty pana Biereckiego, gotowi są publicznie deptać imię Lecha Wałęsy. Po co jest potrzebna wiedza o przeszłości, agentach domniemanych, wydumanych i prawdziwych? W celu szantażu, służącego do nawiązania współpracy. Tylko tyle i aż tyle. Wszystkie te Greye, Delegaty, Lilijki, Zefiry, Wallenroda dziwnym trafem gorąco wspierają PiS i media Rydzyka. Z miłości czy raczej bez możliwości wyboru? To jest robota IPN, w którym zachowane są resztki po kwitach SB. Zdziesiątkowane, niekompletne, niektóre z nich strzeżone, dostępne dla garstki osób. Dokumentów nie ujawniono po 1989 roku, temat odgrzebano po zwycięstwie lewicy w wyborach parlamentarnych w 1993 roku. Zrezygnowano z tego pomysłu, który okazał się niebezpieczny dla środowisk skrajnej prawicy. Naiwni tylko wierzyli, że z SB współpracowali ludzie z PZPR! A opozycja, tak dumnie dziś prężąca piersi po odznaczenia, otrzymujący status pokrzywdzonego przez PRL, nadawany przez IPN, bez wahania występujący o odszkodowania? Nienarodzone dzieci uwierzą, że środowisko antykomunistycznej opozycji czyste było jak łza! Dlaczego takiej histerii dostają ludzie Kaczyńskiego na widok posłów RP, dlaczego obrzucali błotem Grzegorza Napieralskiego i jego współpracowników? Bo nikt z nich nie skalał się współpracą z SB, nie należeli nawet do PZPR! A tacy są dla PiS najbardziej groźni, nie można ich zaatakować swoją jedyną bronią.

IPN jest zbędnym, kosztownym i upolitycznionym tworem. Dokumenty, w które rzekomo antykomunistyczny PiS wierzy bez mrugnięcia okiem, powinny być przedstawione dla opinii publicznej, bądź puszczone z dymem. Zasadność trzymania ich, renowacji i pielęgnacji mija się z celem. Nie wyciągnęliśmy wniosków po zjednoczeniu Niemiec, kiedy ujawniono archiwa STASI. I co się stało? Dziś nie ma tam pomówień, nieprawdziwych insynuacji, nie ma gry teczek, w których specjalizują się ludzie Kaczyńskiego. Pseudoprawicowca, otoczonego pochlebcami z rodowodami PZPR, którym wydaje się, że prócz wyborców PiS o ich rodowodach zapomnieli też wszyscy inni.

 Jeśli masz ochotę i czas, kliknij i wypromuj. Dzięki!