Cywilizacja śmierci. Tym sloganem politycy, dziennikarze katoparwicy i hierarchowie katoliccy uwielbiają operować. Przed paroma dniami o sprzyjanie tej cywilizacji został posądzony Jurek Owsiak, przez nieomylnego Tomasza Terlikowskiego. Terlikowski publicznie kłamie, bądź udaje, że nie istnieje tajna watykańska instrukcja Crimen Sollicitationis, określająca sposób chronienia księży pedofilów przez Kościół katolicki. Człowiek ten nie był i nie będzie wiarygodny, czekam na jego dalsze kłamstwa. Co i kto kryje się za cywilizacją śmierci? Oczywiście "lewactwo", szeroko pojęta lewica do pary z liberałami, depcząca katolickie wartości, nauczanie Kościoła katolickiego i mająca za nic katolicką definicję rodziny, a hołdująca związkom partnerskim. Oczywiście homoseksualnym. Jurek Owsiak wywołał wrzask małych i jeszcze mniejszych Terlikowskich swoją opinią na temat eutanazji. Okazuje się, że możesz mieć, jakie chcesz, poglądy, pod warunkiem, że będą one od a do zet katolickie. Dziwnym trafem przeciwnicy eutanazji są za przywróceniem kary śmierci, tak im dopomóż Bóg...
W Polsce od 2005 roku rządzi prawica, uległa wobec Kościoła, traktująca biskupów niczym członków rządu, spełniająca ich wszystkie żądania i życzenia. Skutek tego sojuszu, szkodliwego dla kraju, ponoszą wszyscy mieszkańcy Polski: katolicy, innowiercy, ateiści, zamożni, biedni, wielo- i bezdzietni. Od wielu lat trwa mowa- trawa o tzw. polityce prorodzinnej. Poza wprowadzeniem becikowego przez rząd Kaczyńskiego nie zrobiono absolutnie nic, by wspomóc wielodzietność. Nie chodzi o to, by machać przed nosem pieniędzmi, zachęcając ekonomicznymi bonusami, lecz o warunki do godnego życia i wychowywania potomstwa. W kraju takim, jak Polska, dla ogromnej większości Polaków wielodzietność to skazywanie się na biedę. Coraz częściej posiadanie pracy nie gwarantuje zatrudnionym tego, że unikną ubóstwa. W Polsce co szósty zatrudniony kwalifikowany jest do grupy „working poor”, czyli pracujących biedaków. Najbardziej zagrożone biedą są rodziny wielodzietne. Coraz częściej pary decydują się na jedno dziecko, labo wcale. Bańczuczne zapowiedzi Antoniego Macierewicza, który marzył o Polsce z 40 milionami obywateli można dziś między bajki włożyć. Czekam, kiedy Antoni powoła komisję ds. przeciwdziałania bezdzietności? Tak na marginesie: Polska nie jest krajem równych szans, w którym wszyscy mają ten sam start. Istnieją nierówności, podziały, pielęgnowany jest dziki kapitalizm, w którym potrzebni są do pracy za minimalną płacę, na umowach śmieciowych, na czas określony. Kasjerka z Biedronki, z mężem stróżem zakładająca rodzinę, marząca o trójce dzieci? Nie każdy otrzymuje 240 tys. złotych za szkody wyrządzone przez komunę, nie każdy ma tatę byłego prezydenta z zarobkami w wysokości 50 tys. złotych miesięcznie, nie każdy ma tatę elektryka, wykładającego w różnych zakątkach świata, nie za darmo oczywiście.
W roku 2004 w Polsce urodziło się 356 tys. dzieci, prognoza na rok 2030 to 232 tys. narodzin. W ciągu 20 lat liczba rodzących się dzieci spadła o połowę i dalej maleje. Jesteśmy świadkami katastrofy demograficznej której skutki odczujemy za kilkadziesiąt lat. Ratunkiem dla gospodarki oraz narzuconego niewydolnego systemu emerytalnego mają być imigranci podejmujący pracę w Polsce. Z tymi imigrantami bym nie przesadzał, bo nie po to przyjeżdżają do Polski Abdule, Amrity i Jingi, by harować za psie pieniądze u Polaków; otwierają własne biznesy. Przybyszki zza wschodniej granicy w ogromnej większości zasuwają na szmacie, lub zasilają agencje towarzyskie. Nie zapowiada się więc tak różowo, jak przewidują hurraoptymiści. Okazuje się bowiem, że spadek dzietności wcale się nie zakończył, on ciągle trwa, to proces, którego w obecnej Polsce nikt nie powstrzyma, nawet nakazami. A propos: ilu w PiS, tak rzekomo martwiącym się o dzietność, jest posłów i posłanek nie posiadających potomstwa?
Co spowodowało, że młodzi nie chcą płodzić? Wymienia się postawienie na karierę, dalsze kształcenie, problemy na rynku pracy, ciągle się pogorszającym, wysokie koszty życia i wychowania potomstwa, brak wsparcia państwa, nieprzychylność pracodawców, patrzących krzywym okiem na urlopy macierzyńskie i kobiety w ciąży, że o konieczności płacenia pensji młodej mamie nie wspomnę. Ostrożne szacunki mówią, że do roku 2020 można oczekiwać niewielkiego wzrostu dzietności, do wartości około 1,2. Ale to i tak oznacza, że tak niski poziom dzietności nie zapewni zastępowalności pokoleń. Nie będzie przyrostu naturalnego, bo czy jest nim "przyrost naturalny ujemny?". Po roku 2020, przy obecnych tendencjach, liczba Polaków będzie spadała. Do 2020 nasz ilość zmniejszy się o milion osób, po kolejnych dziesięciu latach, w 2030, będzie nas mniej o kolejne półtorej miliona. W 2030 ma nas być nieco ponad 35 milionów obywateli! Coraz mniejsza dzietność i zwiększająca się długość życia spowoduje starzenie się społeczeństwa: do 2030 roku średni wiek Polaka będzie wynosił 45 lat (dziś jest to 36 lat). Jednocześnie malała będzie ilość młodzieży w wieku 16-24 lat, Zachwiane będą proporcje ludności w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym: nie będzie miał kto pracować na emerytury seniorów. Dziś nie mówi się tego głośno, ale rząd w przyszłości zmuszony będzie podnieść wiek emerytalny, ustawa 67 nie wystarczy. Niewesołe perspektywy: emerytura w wieku 80 lat? Po 2020 roku liczba osób w wieku 85 i więcej lat sięgnie do 800 tysięcy. OFE, emerytury pod palmami? Tak, dla prezesów funduszy!
Guru polskich liberałów, Leszek Balcerowicz, wyznał przed laty, że rozbudowane państwo socjalne jest wynikiem złej i niemoralnej polityki, a jego zwolennicy i twórcy nie mają prawa do okazywania moralnej wyższości wobec tych, którzy się im przeciwstawiają. A czym jest państwo, pozostawiające obywateli samym sobie, tłumaczące wszystko niewidzialną ręką rynku, coraz bardziej nie potrafiące zaspokoić podstawowych potrzeb większości, a spełniające zachcianki mniejszości, kleru katolickiego, który niczego nie wytwarza, nic nie produkuje i nie płodzi? Zastanawia mnie, dlaczego SLD, bądź Ruch Palikota nie uświadamiają Polaków kwestią wyboru: na co państwo ma wydawać pieniądze? Czy na fanaberie kleru katolickiego, finansowanie ich składek na ubezpieczenie społeczne (kler jakoś nie martwi się o swoje emerytury, choć księżą oficjalnie potomstwa nie posiadają), czy też na wspomaganie młodych małżeństw, par i wolnych związków, decydujących się na więcej niż dwoje dzieci? Polska bez kleru i Kościoła przeżyje i poradzi sobie w świecie, ale bez świeżego narybku i dziatek daleko nie zajdzie.Nie pomogą próby zmuszania do posiadania potomstwa, jakiekolwiek podatki, jak bykowe itp. Nie tędy droga. Nie przymus, a zachęta. Rząd, który wspomoże czynem, a nie słowem, polską rodzinę, zapewnioną będzie miał wdzięczność wyborców na długie lata. Obawiam się jednak, że nieprędko to nastąpi.
Jeśli masz ochotę i czas, kliknij i wypromuj. Dzięki!
W Polsce od 2005 roku rządzi prawica, uległa wobec Kościoła, traktująca biskupów niczym członków rządu, spełniająca ich wszystkie żądania i życzenia. Skutek tego sojuszu, szkodliwego dla kraju, ponoszą wszyscy mieszkańcy Polski: katolicy, innowiercy, ateiści, zamożni, biedni, wielo- i bezdzietni. Od wielu lat trwa mowa- trawa o tzw. polityce prorodzinnej. Poza wprowadzeniem becikowego przez rząd Kaczyńskiego nie zrobiono absolutnie nic, by wspomóc wielodzietność. Nie chodzi o to, by machać przed nosem pieniędzmi, zachęcając ekonomicznymi bonusami, lecz o warunki do godnego życia i wychowywania potomstwa. W kraju takim, jak Polska, dla ogromnej większości Polaków wielodzietność to skazywanie się na biedę. Coraz częściej posiadanie pracy nie gwarantuje zatrudnionym tego, że unikną ubóstwa. W Polsce co szósty zatrudniony kwalifikowany jest do grupy „working poor”, czyli pracujących biedaków. Najbardziej zagrożone biedą są rodziny wielodzietne. Coraz częściej pary decydują się na jedno dziecko, labo wcale. Bańczuczne zapowiedzi Antoniego Macierewicza, który marzył o Polsce z 40 milionami obywateli można dziś między bajki włożyć. Czekam, kiedy Antoni powoła komisję ds. przeciwdziałania bezdzietności? Tak na marginesie: Polska nie jest krajem równych szans, w którym wszyscy mają ten sam start. Istnieją nierówności, podziały, pielęgnowany jest dziki kapitalizm, w którym potrzebni są do pracy za minimalną płacę, na umowach śmieciowych, na czas określony. Kasjerka z Biedronki, z mężem stróżem zakładająca rodzinę, marząca o trójce dzieci? Nie każdy otrzymuje 240 tys. złotych za szkody wyrządzone przez komunę, nie każdy ma tatę byłego prezydenta z zarobkami w wysokości 50 tys. złotych miesięcznie, nie każdy ma tatę elektryka, wykładającego w różnych zakątkach świata, nie za darmo oczywiście.
W roku 2004 w Polsce urodziło się 356 tys. dzieci, prognoza na rok 2030 to 232 tys. narodzin. W ciągu 20 lat liczba rodzących się dzieci spadła o połowę i dalej maleje. Jesteśmy świadkami katastrofy demograficznej której skutki odczujemy za kilkadziesiąt lat. Ratunkiem dla gospodarki oraz narzuconego niewydolnego systemu emerytalnego mają być imigranci podejmujący pracę w Polsce. Z tymi imigrantami bym nie przesadzał, bo nie po to przyjeżdżają do Polski Abdule, Amrity i Jingi, by harować za psie pieniądze u Polaków; otwierają własne biznesy. Przybyszki zza wschodniej granicy w ogromnej większości zasuwają na szmacie, lub zasilają agencje towarzyskie. Nie zapowiada się więc tak różowo, jak przewidują hurraoptymiści. Okazuje się bowiem, że spadek dzietności wcale się nie zakończył, on ciągle trwa, to proces, którego w obecnej Polsce nikt nie powstrzyma, nawet nakazami. A propos: ilu w PiS, tak rzekomo martwiącym się o dzietność, jest posłów i posłanek nie posiadających potomstwa?
Co spowodowało, że młodzi nie chcą płodzić? Wymienia się postawienie na karierę, dalsze kształcenie, problemy na rynku pracy, ciągle się pogorszającym, wysokie koszty życia i wychowania potomstwa, brak wsparcia państwa, nieprzychylność pracodawców, patrzących krzywym okiem na urlopy macierzyńskie i kobiety w ciąży, że o konieczności płacenia pensji młodej mamie nie wspomnę. Ostrożne szacunki mówią, że do roku 2020 można oczekiwać niewielkiego wzrostu dzietności, do wartości około 1,2. Ale to i tak oznacza, że tak niski poziom dzietności nie zapewni zastępowalności pokoleń. Nie będzie przyrostu naturalnego, bo czy jest nim "przyrost naturalny ujemny?". Po roku 2020, przy obecnych tendencjach, liczba Polaków będzie spadała. Do 2020 nasz ilość zmniejszy się o milion osób, po kolejnych dziesięciu latach, w 2030, będzie nas mniej o kolejne półtorej miliona. W 2030 ma nas być nieco ponad 35 milionów obywateli! Coraz mniejsza dzietność i zwiększająca się długość życia spowoduje starzenie się społeczeństwa: do 2030 roku średni wiek Polaka będzie wynosił 45 lat (dziś jest to 36 lat). Jednocześnie malała będzie ilość młodzieży w wieku 16-24 lat, Zachwiane będą proporcje ludności w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym: nie będzie miał kto pracować na emerytury seniorów. Dziś nie mówi się tego głośno, ale rząd w przyszłości zmuszony będzie podnieść wiek emerytalny, ustawa 67 nie wystarczy. Niewesołe perspektywy: emerytura w wieku 80 lat? Po 2020 roku liczba osób w wieku 85 i więcej lat sięgnie do 800 tysięcy. OFE, emerytury pod palmami? Tak, dla prezesów funduszy!
Guru polskich liberałów, Leszek Balcerowicz, wyznał przed laty, że rozbudowane państwo socjalne jest wynikiem złej i niemoralnej polityki, a jego zwolennicy i twórcy nie mają prawa do okazywania moralnej wyższości wobec tych, którzy się im przeciwstawiają. A czym jest państwo, pozostawiające obywateli samym sobie, tłumaczące wszystko niewidzialną ręką rynku, coraz bardziej nie potrafiące zaspokoić podstawowych potrzeb większości, a spełniające zachcianki mniejszości, kleru katolickiego, który niczego nie wytwarza, nic nie produkuje i nie płodzi? Zastanawia mnie, dlaczego SLD, bądź Ruch Palikota nie uświadamiają Polaków kwestią wyboru: na co państwo ma wydawać pieniądze? Czy na fanaberie kleru katolickiego, finansowanie ich składek na ubezpieczenie społeczne (kler jakoś nie martwi się o swoje emerytury, choć księżą oficjalnie potomstwa nie posiadają), czy też na wspomaganie młodych małżeństw, par i wolnych związków, decydujących się na więcej niż dwoje dzieci? Polska bez kleru i Kościoła przeżyje i poradzi sobie w świecie, ale bez świeżego narybku i dziatek daleko nie zajdzie.Nie pomogą próby zmuszania do posiadania potomstwa, jakiekolwiek podatki, jak bykowe itp. Nie tędy droga. Nie przymus, a zachęta. Rząd, który wspomoże czynem, a nie słowem, polską rodzinę, zapewnioną będzie miał wdzięczność wyborców na długie lata. Obawiam się jednak, że nieprędko to nastąpi.
Jeśli masz ochotę i czas, kliknij i wypromuj. Dzięki!
Przez tysiące lat ludzie w nadziei oczekiwali na potomstwo, które traktowali jak zabezpieczenie swojej przyszłości (starości) i dodatkowe ręce do pracy przy utrzymaniu ogniska domowego. Nie było zasiłków i pensji dla mam. Przy tym następowało stałe poprawianie się warunków życia ludności. Dziś, kiedy wszystko się odwróciło, kiedy do posiadania dzieci trzeba zachęcać, na pytanie dlaczego? jakoś dziwnym trafem nie pada jedyna właściwa odpowiedź: winne jest państwo opiekuńcze. Pragnienie posiadania potomstwa jest stanem naturalnym tak dla ludzi, jak i dla innych zwierząt. Nie trzeba szukać cudownych rozwiązań, żeby przywrócić normalność. Normalność pojawi się sama, gdy przestanie się dokonywać eksperymentów na społeczeństwie.
OdpowiedzUsuńTerlikowski??? A kto to taki, bo zupełnie nie kojarzę faceta... :-D
OdpowiedzUsuń