sobota, 24 września 2011

Serca bicie

Taki wieczór zdarza się raz, raz na dwadzieścia lat. W wypełnionej po brzegi Sali Kongresowej artyści złożyli hołd dla twórczości Andrzeja Zauchy. Dawni, występujący obecnie i młodzi, dopiero startujący do kariery marząc że kiedyś ktoś z myślą o nich zaśpiewa w podobnym koncercie.

Prowadząca koncert Maria Szabłowska przypomniała publiczności postać Zauchy. Minęło niemal dwadzieścia lat od śmierci Andrzeja, mówiła, a jego nikt nie zastąpił choć próbowało wielu. Bo jest niezastąpiony chciało się pouczyć prowadzącą, lecz było to zbędne, sama to dopowiedziała. Przypomniała też okoliczności w jakich dowiedziała się o śmierci artysty; prowadziła program „Muzyka nocą” w którym gościem miał być Stanisław Soyka. On właśnie poinformował ją że w Krakowie stało się coś złego, że zabito Zauchę. Przeprosił wyjaśniając że udziału w programu niestety nie weźmie. W wiadomościach o północy po raz pierwszy pani Maria usłyszała potwierdzoną informację: Andrzej Zaucha nie żyje, został zastrzelony.

Na telebimie w Kongresowej wyświetlono clipy z Jego udziałem i śpiewem, m.in. „Byłaś serca biciem” , „Bądź moim natchnieniem” , „Rozmowę z Jędrkiem” czy „Wymyśliłem ciebie”. W Kongresowej stawił się komplet publiczności i rzecz ciekawa: byli to ludzie w różnym wieku, nie brakowało młodych i takich którzy narodzili się już po Jego śmierci. To pokazuje jak bardzo znana i lubiana jest muzyka Andrzeja Zauchy. Przetrwa w pamięci i nie zatrze jej upływający czas.

Występ rozpoczął, jakże by inaczej, wielki przyjaciel zmarłego Andrzej Sikorowski. Wspominał Zauchę, jego dowcip, nieco ironiczne spojrzenie na życie. 10 października Sikorowski obchodzi urodziny na które wybierał się Zaucha. Nie dojechał… „Gdyby żył to wybuchnąłby śmiechem jakby dowiedział się że zrobiliśmy dziś coś takiego dla niego” ujawnił Sikorowski. „Lecz póki co żyjemy” rozpoczęło koncert. Pamiętne słowa „Brakuje nam paru kolesiów którzy na tamtą stronę już przeszli” wprawiły publikę w zadumę; póki co żyjemy… Drugi utwór Sikorowski wykonał bez jednej struny w gitarze która pękła. Nie wpłynęło to na jakość „Rozmowy z Jędrkiem”, występ był znakomity. Zażartowałbym sobie że były dociągnięcia na co z pewnością zareagowałby ktoś kto oglądał koncert pytając a gdzie tu były niedociągnięcia?

Po spokojnym Andrzeju Sikorowskim na scenę wpada wulkan energii. „Już taki jestem zimny drań” śpiewa Paweł Wolsztyński, jeden z laureatów bydgoskiego Festiwalu Pamięci Andrzeja Zauchy. Chyba jednej sekundy ten młodzian nie ustał na scenie! Dał czadu że tak powiem. Bardzo pozytywne wrażenie pozostawiły po sobie młode, zdolne i piękne laureatki wspomnianego Festiwalu Paulina Łaba, Adrianna Kalska, Dominika Kasprzycka (śpiewając „W zasadzie” wręcz mnie olśniła!) oraz Wiktoria Węgrzyn. Pierwsze skojarzenie kiedy się widzi i słyszy Łebę: Christina Aguilera! Głos niemal ten sam, uroda o wiele większa. „Pozwól mi” w jej wykonaniu wypada usłyszeć po prostu, tego nie da się opisać, to trzeba właśnie usłyszeć. Podobnie i Michała Kaczmarka ( zaśpiewał „Myśmy byli sobie pisani”), innego młodego wilka z którym Paulina wykonała kawałek „Georgia”. Mi się podobało. Michał „Kaczmarucha” ze swoim głosem to wypisz- wymaluj Mieczysław Szcześniak z lat młodości. Podobała się też Wiktoria Węgrzyn z piosenką „Wszystkie stworzenia duże i małe”. Nie tylko ze jej śpiew przypadł do gustu… Dziewczyny dały czadu śpiewając „Wszystkie stworzenia duże i małe” . Utwór wykonywany przed laty przez Zauchę i Ewę Bem wykonały niezwykle interesująco. Nic dziwnego, jedna z dziewczyn głos ma bardzo podobny do głosu pani Ewy.

Wspomniałem wcześniej Mietka Szcześniaka no i… nie zabrakło go na koncercie. Przypomniał zdarzenie z przeszłości: jechał przed laty tramwajem kiedy podszedł do niego Andrzej Zaucha, przywitał się, uśmiechnął po swojemu dodając : ”Fajnie śpiewasz”. Występ Mietka był znakomity! „Zagłębić prawdę” wręcz hipnotyzowało, prawie nie słyszałem drugiego utworu „Jak na lotni” który wykonywał będąc ciągle pod wrażeniem pierwszego.

Kuba Badach, ten sam który przed laty śpiewał „Małe szczęścia” czy „Jedno słowo wystarczy” w niczym nie przypomina tamtego chłopca. Dziś to piosenkarz pełną gębą co udowodnił w Kongresowej. Żywiołowy występ przy „Masz przewrócone w głowie”, pełen kroczków, tańca, gestykulacji zapadł w pamięć. Jak zauważyła Maria Szabłowska Andrzej Zaucha polubiłby śpiew Kuby. „Zakochani staruszkowie” który wykonał wzruszyło wielu widzów… Nie zabrakło starej gwardii: Ewa Bem imponowała formą, głosem jak za dawnych lat. Zaśpiewała w duecie z Kubą „Nie pieprz Pietrze” w którym to utworze przed laty partnerował jej Andrzej Zaucha. Wypadli rewelacyjnie! Pani Ewa solo zanuciła „Siódmy rok” w taki sposób że już po pierwszy słowach sala zatrzęsła się od braw. „Dzień dobry Mr. Blues” w wykonaniu Ewy Bem bardzo się publice spodobało. Po jej występie na telebimie zaprezentowano widowni uznane gwiazdy biorące udział w bydgoskim festiwalu „Serca bicie”, m.in. Ryszarda Rynkowskiego, Grażynę Łobaszewską, Mieczysława Szcześniaka, Krystynę Prońko.

Małgorzata Janek o miłym, spokojnym głosie zaserwowała publiczności „Zielono mi”, tuz po niej zaprezentował się Janusz Szrom. Ekspresja jaka towarzyszyła jego występowi była ogromna, energią jaką ten człowiek wydziela można by obdzielić niemrawą grupkę młodzieży! „Bądź moim natchnieniem” było znakomite, a „Byłaś serca biciem” w jego interpretacji wręcz doskonałe! Jak przyznał bardzo się stresował przed występem…
Co ciekawe głos Janusza momentami brzmi podobnie jak głos Andrzeja Zauchy. Zapowiedział nim Krystynę Prońko, lecz zanim opuścił scenę zaśpiewał z nią „Wymyśliłem Ciebie”. Pani Krysia solo wykonała „Małe tęsknoty” tak jak niegdyś, imponując ciągle potężnym głosem.

Kayah sprawiła niespodziankę zapraszając do wspólnego występu Macieja Muszyńskiego, dwudziestolatka który występuje w programie telewizyjnym w którym Kayah jest jurorką. Ciekawy głos ma ten młodzian, jeśli ktoś nim odpowiednio pokieruje to będą z niego ludzie, przez duże L. „Bezsenność we dwoje” które razem wykonali mnie w tym upewniła. Kayah zaśpiewała jeszcze „C’est la vie” w trakcie którego na scenę wyszli wszyscy wykonawcy biorący udział w koncercie śpiewając razem. Nic dziwnego że otrzymali owację na stojąco bo ta im się po prostu należała. Wszystko grało, wszystko pasowało, optymalnie dobrany repertuar do znakomicie dobranych wykonawców. Wykonano kawał dobrej roboty. Pozostał we mnie pewien niedosyt: szkoda że wszystko trwało niewiele ponad dwie godziny. Dla takiego koncertu warto byłoby poświecić całą noc… Andrzej Zaucha byłby z was dumny.








Andrzej Zaucha. Człowiek orkiestra który potrafił zaśpiewać wszystko. Ci którzy go dobrze znali twierdzili że niepotrzebnie poszedł na kompromis pokazując ze świetnie czuje się wykonując różne gatunki muzyczne. Nie potrafił i nie chciał odmówić. Biesiadne pieśni, piosenki dla najmłodszych wykorzystane w dobranockach, jazz, blues, pop... Wystarczyło dać mu do ręki mikrofon i tekst przedtem zapoznając go z melodią. On bez specjalnego przygotowania potrafił zaśpiewać jakby ćwiczył tygodniami. Śpiewu nigdy się nie uczył, to potrafił od zawsze. Jako ośmiolatek zastąpił swego ojca( perkusistę) który grał w krakowskiej kapeli a którego wykluczyła z występu niedyspozycja. Kompani muzycy nie mieli nikogo w zastępstwie, występ stanął pod znakiem zapytania więc… mały Andrzejek został posadzony za perkusją. Skoro bębnisz w domu spróbuj i tutaj. Spróbował i wypadł nadspodziewanie dobrze. Wtedy jednak muzyka nie była mu pisana. Sport, konkretnie kajakarstwo, okazało się jego przyszłą wielką pasją z której ostatecznie po latach zrezygnował na rzecz muzyki. Na szczęście! Jako trzykrotny mistrz kraju miał pojechać na olimpiadę do Tokio ale zwyciężyła muzyka. Został perkusistą w zespole „Czarty” gdzie po pewnym czasie niemal siłą zrobiono go wokalistą. Dlaczego? Andrzej posiadał słuch absolutny, rzecz nieocenioną dla muzyka. Błyskawicznie przyswajał sobie nowy tekst. Krótko śpiewał w zespole „Telstar”.

Ludzkie nieszczęścia, rozstania rodziców zazwyczaj wpływają niekorzystnie na dzieci, ale nie na Zauchę! Kiedy po rozwodzie jego matka wyjechała za nowym życiowym partnerem do Francji Zaucha zauroczył się niewidomym śpiewakiem Rayem Charlesem . Ciemnoskóry wokalista i jego śpiew odcisnęły piętno na życiu i późniejszej twórczości Zauchy. Po powrocie do Polski podczas występu w Krakowie wprawił w zachwyt publiczność która po prostu zauroczyła się wykonywanym przez niego kawałkiem Charlesa „Georgia On My Mind”. Zaucha święcił triumfy. Zaimponował doświadczonym, zawodowym muzykom którzy próbowali reaktywować zespół jazzowy „Dżamble”. Pomyśleć że muzyczni wyjadacze nie potrafili się dogadać, pomógł im dopiero ich nowy wokalista, muzyk- amator, Andrzej Zaucha który w 1969 roku został uhonorowany nagrodą najlepszego wokalisty na Festiwalu Jazz nad Odrą. Rzecz niebywała! W nagraniu albumu grupy w 1971 roku udział wzięli m.in. Michał Urbaniak i Tomasz Stańko których postaci przedstawiać nie trzeba. Jak to bywa w polskiej rzeczywistości tłumy nie zwróciły uwagi na perełkę którą zachwycili się nieliczni, w tym muzyczni eksperci. A przecież po dziś dzień utwór „Wymyśliłem ciebie” znany jest nie tylko dla koneserów. Przed kilkoma laty przypomniał go duet Grzegorz Markowski- Mika Urbaniak.

Nie bardzo udało się z „Dżamblami”, może uda się gdzie indziej? Zaucha otrzymał propozycję występów w zespole „Anawa”. Wprawił w osłupienie muzyków kiedy niemal dwugodzinny materiał muzyczny grupy przyswoił sobie w nieco ponad 10 dni. Okazało się że przerasta zawodowych muzyków jakby był z innej epoki. To oni wydawali się amatorami bo uczyli się od niego 10 razy dłużej! Zaucha pobębnił jeszcze w „Old Metropolitan Band”, zwiedził nieco Zachodu przy okazji ucząc się gry na saksofonie w… trzy tygodnie! Nieźle radził sobie z harmonijką ustną i próbował swych sił na fortepianie. Wzloty, upadki, znowu wzloty...Towarzyszyła mu w nich jego żona Ela z którą poznali się mając po kilkanaście lat. To była wielka miłość, bliscy znajomi twierdzili że ze świecę szukać takiej pary. „Pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka” z sentymentem wspominał muzyk Jarosław Śmietana w którego „Extra Ball” przez pewien czas występował Zaucha. Zespoły „Kwadrat” czy „Kasa chorych” przez które przemknął się pod koniec lat siedemdziesiątych nie były spełnieniem marzeń i nie zaspokajały ambicji muzyka, za to lata osiemdziesiąte to prawdziwa sielanka, szczęśliwe życie uczuciowe i artystyczne u Andrzeja Zauchy. Występował w krakowskim klubie „Pod Jaszczurami” znajdując czas na występy w Teatrze „STU” w którym radził sobie znakomicie. Po przedstawieniu „Kur zapiał” recenzenci wprost rozpływali się nad nim w zachwytach. Potrafił na scenie przyćmić Edwarda Lubaszenkę. Krzysztof Jasiński, założyciel i dyrektor Teatru „STU” przyznał że usiłował wcisnąć Zauchę w schematy w których ten się nie mieścił. I dobrze się stało bo bez swobodnego artysty, takiego jakim był naprawdę, spektakle byłyby zupełnie inne i mniej udane.

To Zaucha był pierwszym mężczyzną w Polsce który śpiewał scatem, wśród pań pierwsza była Urszula Dudziak. Ciekaw jestem czy popularny niegdyś, nieżyjący już piosenkarz Scatman John widział na żywo Andrzeja podczas występu bo że słyszał nie pozostawia żadnych wątpliwości. Nawet podobni do siebie: niewysocy łysawi wąsacze. Mam mocne podejrzenie że Zaucha dziś jako jeden z niewielu odnalazłby się w nowych, niezbyt przyjaznych dla muzyki przez duże „M” czasach. Gdyby tylko żył…
10 października mija 20 rocznica tragicznej śmierci Andrzeja Zauchy. Piosenkarza, perkusisty, saksofonisty, aktora. Kim on nie był! Nie posiadał formalnie muzycznego wykształcenia( genialny samouk) ale nie przeszkodziło mu to w karierze. Jego pierwszym utworem który chyba jako jego pierwszy w ogóle usłyszałem był „Baw się lalkami” , szybki i skoczny z doskonałą oprawą muzyczną i mocnym wokalem Andrzeja. „Diabli wzięli raj został tylko napuszony łysy paw” śpiewał siedząc za stołem po czym wychylił szklankę mleka wydając z siebie gromkie „Łuuu!” robiąc po tym minę niewiniątka. Swobodny jakby śpiewał przy porannym goleniu mając świadomość że teledysk obejrzą miliony ludzi. Komentarze internautów pod clipem zamieszczonym w sieci WWW mówią same za siebie, niejednemu z nich zakręciła się łezka w oku przy wspominku z czasów dzieciństwa. Tak jak przed laty, w 1991 roku na wieść o Jego śmierci… Za nieboszczki komuny TVP potrafiła zaspokoić oczekiwania widza, do dziś wspominam mnóstwo muzycznych programów i prowadzących je dziennikarzy robiących to z pasją. „Premie i premiery” był jednym z moich ulubionych programów. W nim to właśnie miałem okazję słuchać i oglądać m.in. Beatę Bartelik, Jolantę Jaszkowską, Jolę Literską, Grażynę Łobaszewską, Barbarę Sikorską, Lorę Szafran, Mietka Szcześniaka czy Zauchę właśnie. Nieważne było podwórko czy odrabianie lekcji, liczyła się tamta muzyka.

Rok 1987, Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. Na scenę wpada Andrzej Zaucha w nakryciu głowy godnym szejka przy rytmach bębna i nieco egzotycznie brzmiącej fujarki. Pierwsze skojarzenie- pustynia. „Czarny Alibaba”, już pierwsze jego takty spodobały się publiczności i to tak bardzo że Zaucha bisował trzykrotnie!. To Antoni Kopf, dyrektor festiwalu, wpadł na pomysł by odkurzyć dawny przebój Heleny Majdaniec. Pomysł był strzałem w dziesiątkę! Ale bez żywiołowego, szalejącego po scenie opolskiej sceny Zauchy w ciemnych okularach niewielu zwróciłoby uwagę na utwór.

Miałem raptem 12 lat kiedy usłyszałem „Byłaś serca biciem” w wykonaniu Zauchy do muzyki znakomitego Jerzego Jarosława Dobrzyńskiego i słów Zbigniewa Książka. Już wtedy zaintrygował mnie ten kawałek na który dziś, z perspektywy 23 lat patrzę nie przez pryzmat dzieciństwa lecz sfery uczuć. „Już nawet księżyc drań o tobie nie chce gadać ze mną”. Chciał z nim gadać Andrzej Sikorowski z którym to zarwali niejedną noc przy butelce wody niekoniecznie mineralnej. Kto nie słyszał „C’est la vie” , „Bądź moim natchnieniem”, czy „Siódmego roku” którego słuchać można bez końca? „Goniąc kormorany” w jego wykonaniu zupełnie przyćmiło oryginał Piotra Szczepanika. Zaś piosenka „Ach te baby!” którą wykonał z Ryszardem Rynkowskim do dziś wowołuje uśmiech na twarzy.

1 grudnia 1992 roku Sąd Wojewódzki w Krakowie skazał Yvesa Goulais’a na 15 lat pozbawienia wolności za zabójstwo piosenkarza Andrzeja Zauchy i nieumyślne spowodowanie śmierci swojej żony Zuzanny Leśniak. „Dwoje ludzi nie żyje, popełniłem rzecz straszną. Niestety wygrało we mnie najgorsze: nienawiść do Andrzeja Zauchy i chęć zabicia go była we mnie jak otchłań bez dna. Zuzannę zabiłem niechcący, współczuję rodzinom skrzywdzonym i swojej rodzinie. Żadna kara nie będzie wystarczająca dla mnie bo życie ludzkie nie ma ceny. Powierzam swój los wysokiemu sądowi z pokorą i szacunkiem”. To były ostatnie słowa Francuza przed ogłoszeniem wyroku. Prokurator podkreślił że o oskarżonego nie ma nawet śladu skruchy żądając 25 lat kary pozbawienia wolności.


Goulais zrealizował swoje groźby pod adresem Zauchy, jednak jego plan nie przewidywał pozbawienia życia żony. Wersja oficjalna mówiła o przypadkowym postrzale, fakty natomiast były takie że Zuzanna Leśniak zasłoniła ciałem Zauchę do którego mierzył z pistoletu Goulais. Ręka Francuzowi nie drgnęła, nie opadła, nie zawahał się. Chciał to zrobić, chciał zabić. Pociągnął za spust pistoletu przemyconego z Francji trafiając Zuzannę Leśniak, za chwilę trafił Andrzeja Zauchę. Strzelał do leżącego już piosenkarza z którego uchodziło życie. Oddał w sumie 9 strzałów. Jak przyznał po oddaniu się w ręce organów ścigania zamierzał wystrzelić 20 razy. Ostatnie przedstawienie w krakowskim Teatrze „STU” zakończyło się dla Zuzanny i Andrzeja tragicznie, takiego scenariusza z pewnością prócz Goulais’a nikt nie brał pod uwagę. Parkingowy słyszał strzały, widział sylwetkę zabójcy ( było ciemno), usiłował zatrzymać Francuza kiedy jednak zobaczył skierowaną w swoją stronę broń zmartwiał; Goulais zagroził parkingowemu że jak nie zejdzie z drogi to zginie. Ciemno, wietrznie, deszczowo, zabójca z pistoletem… To nie był film lecz rzeczywistość. Jan Szajowski, parkingowy, kiedy już ochłonął powiadomił policję i pogotowie.

Co skłoniło Francuza do pozbawienia życia człowieka wokół którego gromadzili się życzliwi, przyjaźnie nastawienie ludzie? Andrzej Zaucha, przyjaciel pary Leśniak- Goulais szukał pocieszenia po śmierci ukochanej zony która odeszła 31 sierpnia 1989. Przyczyną był udar mózgu… Zaucha nie pozbierał się po śmierci żony, samotnie wychowywał córkę, przyjaciele z niepokojem obserwowali jak z pełnego życia człowieka robi się milczek. Andrzej Sikorowski spędzał wówczas z piosenkarzem mnóstwo czasu dbając by nie strzeliło do głowy coś złego. Wtedy właśnie Zaucha zainteresował się koleżanką z teatru występującą z nim w spektaklu Zuzanną Leśniak. Żoną Ivesa Goulais’a, wówczas dwudziestosześciolatkę wpatrzoną jak obrazek w czterdziestodwuletniego Zauchę. Wkrótce poza teatrem zaczęli się spotykać prywatnie i nie tylko na pogawędki. Goulais zaskoczył parę w swoim domu w dwuznacznej sytuacji, pobił wtedy Zauchę grożąc że go zabije. Francuz zazdrościł mu sławy, był chorobliwie zazdrosny o żonę z którą od pewnego czasu stosunki nie układały się mu najlepiej. Od incydentu w domu Goulais’a Andrzej Zaucha starał się unikać Francuza. 8 października odbył się koncert „Kolędy w Teatrze STU” w którym śpiewał, był to ostatni koncert z udziałem Andrzeja Zauchy. Dwa dni później los po raz ostatni skrzyżował drogi Andrzeja Zauchy i Ivesa Goulais’a…

„Bardzo rzadko się zdarza, żeby w jednej osobie koncentrowało się tyle sympatii, miłości, przyjaźni do świata, do ludzi, do życia. Był niezwykle radosny i jego radość udzielała się nam wszystkim, którzy mieli przyjemność zetknąć się z nim w pracy czy towarzysko. Miał przeuroczy uśmiech, który zwłaszcza w ciężkich momentach pracy zawsze dodawał otuchy”- to wspomnienie Haliny Jarczyk która przez 25 lat współpracowała z Teatrem „STU”.




Yves Goulais jest już na wolności, opuścił mury więzienia w 2006 roku. Sądy kilkakrotnie odrzucały jego wnioski o warunkowe zwolnienie. Dwa razy na ręce prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego prośby o wypuszczenie z więzienia słała matka Francuza. Ten zaś twierdził że więzienie to jego pokuta milczeniem pomijając fakt że kończył studia filologiczne na koszt państwa jednocześnie bawiąc się w nauczyciela języka francuskiego ( udzielał lekcji więźniom). Szkoda było mu zostawić założone za kratami studio filmowe "Zza Krat” jak sugerowano…


0 komentarze:

Prześlij komentarz