wtorek, 14 maja 2013

Warszawska zielona wyspa również ginie

Komunikacja miejska w Warszawie, obowiązujące ceny biletów i szykowane podwyżki są tematem drażliwym. Do tego stopnia, że w trakcie rozmowy telefonicznej ze mną, moja rodzicielka cisnęła słuchawką, nie dając mi dokończyć specyficznego, czarnego humoru, dotyczącego strajku związanego z biletami i stołeczną komunikacją. No cóż, coraz częściej łapię się na tym, że moje żarty zamiast bawić, bolą osoby znacznie starsze ode mnie, w tym rodzicielkę, a pewna odmiana humoru doprowadza do pasji, miast powodować śmiech. Nie pozostaje mi nic innego, jak przy następnym pobycie staruszki w stolicy zakwaterować ją w znanym mi hotelu, by nieco odpoczęła.

Przed stołecznym ratuszem pikietowali dziś pracownicy stołecznej komunikacji, w liczbie ok. tysiąca. Protestują przeciwko plamom Ratusza, który zamierza odebrać rodzinom pracowników komunikacji darmowy bilety. Ratusz tłumaczy to oszczędnościami, a na to nie zgadzają się kierowcy taboru i motorniczy tramwajów. Wedle ich racji to nie jest żaden przywilej, lecz część ich wynagrodzenia. Zarzucają Ratuszowi kolejną już próbą zerwania umowy pracowniczej, a na to zgody nie będzie. Ulgi przysługują pracownikom, emerytom i rencistom transportu miejskiego. Do bezpłatnych przejazdów mają również prawo małżonkowie, dzieci oraz teściowie pracowników. Według wyliczeń warszawskiego Ratusza, zniesienie przywilejów przyniesie 27 milionów złotych oszczędności. Ile oszczędności przyniesie pozbycie się z fotela prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz- Waltz, oraz czerwona kartka dla PO w następnych wyborach samorządowych, Ratusz przezornie nie podał. Pytanie za sto punktów: jaki odsetek dziś protestujących głosował w ostatnich wyborach samorządowych na HGW i PO i dlaczego tak duży?

Ratusz tłumaczy, że oszczędności są konieczne. Bo budżet się nie domyka, bo deficyt, nad Warszawą wiszą odszkodowania za dekrety Bieruta. Urzędnicy twierdzą, że kierowcy i motorniczy nie mają powodów do narzekań, bo przy ich pensjach, sięgających 5 tys. zł brutto, inni siedzieliby cicho i nie protestowaliby. A protestujący twardo bronią prawa, wywalczonego przez poprzedników w 1932 roku. Zabawne: prawo to przetrwało czasy wojny, komunę, rządy solidarnościowe, dziś przyjdzie stawić mu czoła partii mieniącej się obywatelską. Protestujący są zdania, że są gotowi ponieść symboliczne koszty: bilety za złotówkę.

Bilet za złotówkę? A dlaczego nie? Tylko pod jednym, małym, ale istotnym warunkiem: niech złotówkę płacą wszyscy, bez żadnych wyjątków, czy to pan prezes ZTM, motorniczy, emeryt, student czy uczeń. To jedno z rozwiązań, jakie cisną się na usta. Partie, marzące o zwycięstwie w wyborach samorządowych powinny nakreślić w kampanii wyborczej długofalowy obraz miejskiej komunikacji, wyjaśnić mieszkańcom, jak zamierzają rozwiązać ten węzeł gordyjski, z którym nie radzi sobie HGW. Wygra ta partia, która nie naobiecuje więcej, lecz ta, która będzie konsekwentnie trzymała się, przez całą kadencję, swoich postulatów i dotrzyma obietnicy wyborczej, dotyczącej cen biletów. Argumenty pani prezydent i jej świty, że podwyżki biletów i cięcia kosztów są konieczne, nie trafiły na podatny grunt: jak to wygląda w starciu z wysokimi, nieuzasadnionymi premiami szefów miejskich, stołecznych spółek, w tym Tramwajów Miejskich. MZA czy Metra Czy aby nie oni skonsumują profity? W kwietniu Warszawska Wspólnota Samorządowa postawiła HGW ultimatum, by wycofała się z podwyżek cen biletów, oraz zaprzestała eksperymentów, polegających na likwidacji połączeń autobusowych.

 Do pracy mam spacerkiem 5 minut, nie muszę korzystać z miejskiej komunikacji, czy oczka w głowie HGW, rowerów Veturilo. Wszyscy, zmuszeni do korzystania z usług ZTM, udając się do pracy płacą: 3,40 zł za bilet dwudziestominutowy, 4,40 za bilet jednorazowy, 15 złotych bilet dobowy, 30 złotych bilet trzydniowy. By żyło się lepiej!

0 komentarze:

Prześlij komentarz