środa, 4 stycznia 2012

Wesołe wariatkowo

Prezes z trudem ukrywał ziewanie, posiedzenie Sejmu było nudne, jak flaki z olejem. Nie znał się na służbie zdrowa, nikt z jego partii nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób cokolwiek zmienić In plus. Cieszył się, że Donald i Bartłomiej znaleźli się w takich opałach, he he he… Lista leków refundowanych, zamieszanie z nią związane zaszkodzi im obu, a profity zyskał będzie on, Jarosław. Chyba że w międzyczasie dokopie im wszystkim Palikot! Nie znosił tego człowieka, najchętniej zamknąłby przed nim wrota Sejmu, ale nie mógł. Jak żyć, panie premierze, jak żyć!?
Prezesowi opadały powieki, głowa kiwała się na boki, w przód, w tył, zamazywał się obraz przemawiającego ministra Bartłomieja. Zapadł w drzemkę…

Prezes zerknął na swoje odbicie w lustrze, prezentował się nienagannie. Sumiaste wąsy, fryz a la Piłsudski, groźne spojrzenie. W tym przebraniu nikt go nie rozpozna. Kto, jak nie on, mógł wykonać tą misję? Po ziobrystach nie ma śladu w jego partii, a tylko oni byliby zdolni do takiego szaleństwa. Otrzymał informację z wiarygodnego źródła, że minister Bartłomiej przeprowadza kontrolę w jednej z placówek, w instytucie psychoneurologii. Będzie ciężko, ale… Bez problemu wniknie się na teren, posłucha co prosty lud mówi, co myśli, wykorzysta się rozleniwienie i brak czujności Bartłomieja. Chytry plan, który przyniesie same korzyści!


Do instytutu dostał się bardzo prosto, pilnujący bramy emerytowany dziadek cieć spał w najlepsze, ktoś z personelu kiwnął mu niedbale, uśmiechając się życzliwie. Prezes poczłapał korytarzem, rozglądał się ciekawie na boki. Na razie cisza i spokój. Nagle otworzyły się drzwi, na korytarz wyszedł postawny mężczyzna w białym kitlu. Zauważył prezesa, popatrzył na niego i znieruchomiał. Oczy jego rozbłysły, uśmiechnął się:
-Kogo widzą moje oczy, Marszałek! Postanowiłeś jednak wrócić! Przytyłeś na tym wolnościowym wikcie, ale jakbyś nieco zmalał! Ile to już czasu, 4 lata? Witaj chłopie, kto cię tu skierował?- mężczyzna podszedł do prezesa, chwycił jego dłoń i potrząsał, witając się jak ze starym znajomym.

Prezes niepewnie rozglądał się na boki. Wariat, ani chybi wariat! Postanowił robić dobrą minę do złej gry:
-Jak to wrócić? Jestem tu pierwszy raz…

-Ha ha ha, dobre sobie! Nasz najlepszy pacjent, jedyny który został wyleczony! 10 lat spędziłeś w naszym instytucie, a ty mówisz, że jesteś tu po raz pierwszy. Dobre , poczucie humoru jak kiedyś, ha ha ha! Choć, zaprowadzę cię do kolegów, stara gwardia do dziś ciebie wspomina, a potem pójdziemy do Orda!

Mężczyzna chwycił prezesa pod rękę, ruszyli w kierunku wielkich, metalowych drzwi.Otworzył siedem zamków, uchylił drzwi. Oczom prezesa ukazała się sala, w niej gromadka pacjentów instytutu. Istny dom wariatów! Wrzaski, krzyki biegi, śmichy chichy! Z boku, z pewną nieśmiałością, ociągając się, podszedł jakiś chichoczący. Przyjrzał się prezesowi, jego twarz pojaśniała ze szczęścia.
-Rany, Marszałek wrócił! – wrzasnął na całe gardło. Odwrócił się do pacjentów, krzycząc:
-Zamknąć gęby, hołota, wrócił nasz ukochany Marszałek!- podskakiwał ze szczęścia to na jednej, to na drugiej nodze, rozpoczął jakiś dziki taniec. Prezes z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Co za idioci!

Mężczyzna zakończył swój taniec. Defiladowym krokiem podszedł do prezesa, zasalutował i złożył meldunek:
-Panie Marszałku, melduję stan drużyny: same s..yny, trzech w areszcie, dwóch na mieście, dziesięciu w sali, jeden w kiblu się zabawia, dwóch tępych poszło spać, więc z tego muszę raport zdać! Cieszymy się, że wróciłeś!- rzucił się do kolan prezesa, który wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Biorą go za kogoś innego ci wariaci!
-No dobrze już, dobrze- mruknął prezes, głaszcząc po głowie pacjenta. Ten zerwał się z kolan, jego twarz wyrażała ekstazę.

Nagle z grupki pacjentów wybiegł jeden, w ręku trzymał tasak. Z groźną miną ruszył w kierunku prezesa. Towarzyszący mu mężczyzna w kitlu roześmiał się, zatarł ręce:
-No to będzie wesoło!- zaczął się śmiać, odsuwając się od drzwi, których nie zamknął.

Prezes z lękiem wpatrywał się w wymacującego tasakiem wariata, który biegł w jego kierunku. Serce skoczyło mu do gardła, odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Wypadł na korytarza, zawahał się. W lewo, w prawo? Alleluja i do przodu! Pędził korytarzem, ze strachu szybciej, niż normalnie, przebierając nogami. Zerknął za siebie: wariat był nieco za nim, wrzeszczał jak opętany! Prezes przyśpieszył, za zakrętem korytarz rozgałęział się, wybrał jaśniejszy. Klął na czym świat stoi, bo jakiś idiota zastawiał korytarz ławkami, tworząc przeszkody. Rozpoczął się bieg przez płotki: skok, cztery kroki, znowu skok. Skok, cztery kroki, znowu skok. Z tyłu dobiegł go rumor, wariat zahaczył o ławkę i wywinął malowniczego kozła. Poderwał się jednak, szybko nadrabiając dystans. Prezes wpadł na schody, chwycił się poręczy, usiłował odsapnąć. Ryk ścigającego go wariata odwiódł go od odpoczynku. Prezes pędził po schodach, krętych i stromych. Prowadziły do jakiś drzwi. Dopadł ich, szarpnął za klamkę. Zamknięte! W oczy zajrzał mu strach, sparaliżował go. Wariat z tasakiem był tuż, tuż! Prezes przylgnął plecami do drzwi, Wariat zbliżał się powoli, w ręku ściskał tasak. Podchodził powoli, powoli unosił też tasak do góry… Jarosław chciał krzyczeć, ale strach zacisnął mu szczęki, nie był w stanie nawet pisnąć!
Wariat wybuchnął nagle śmiechem, wyraz jego twarzy złagodniał:
-Marszałek, jak za dawnych lat, nie bawiłem się tak pysznie od wieków! Teraz ty gonisz!- wcisnął w dłoń prezesa tasak, odwrócił się i popędził schodami w dół. Jarosław oniemiały popatrzył na tasak i oddalającego się wariata. Otarł pot z czoła, westchnął ciężko. Czas rozmówić się ordynatorem!


Kiedy zszedł schodami na dół, na hulajnodze podjechał jakiś wariat:
-Marszałku, podrzucę cię do gabinetu Orda. Wsiadaj! Wariat wydawał z siebie dźwięki naśladujące odgłosy silnika, eeeeeen, en, en, eeeen, en, en, en, en! Ruszał dłonią, jakby trzymał w niej rączkę gazu. Ruszyli. W kilka minut podjechali pod gabinet Orda. Marszałek chciał zostawić wariata samego, ale ten wyciągnął do niego dłoń:
-Pięć dych się należy!- patrzył na prezesa całkiem trzeźwymi, bez śladu otumanienia przez leki, oczami. Prezes bez słowa, pomny doświadczeń z tasakiem, wyjął żądaną sumę i zapłacił.

Wszedł do gabinetu, za biurkiem siedział Bartłomiej. Orda nie było.
-Witam Marszałka, witam! Nie znamy się osobiście, ale powiadomiono mnie, że wrócił najlepszy pacjent ośrodka! To dla mnie zaszczyt, Ord przed chwilą dzwonił, cieszy się na dalszą z panem współpracę!- Bartłomiej potrząsał ręką prezesa. Ten nie wytrzymał:
-Ładne tu macie porządki! Wariat biegający z toporem, drugi podwiózł mnie do gabinetu, kasując astronomiczną sumę! Co to ma być?- prezes parskał.
Bartłomiej przyglądał się prezesowi:
-No jak to co? To zastępca ordynatora sobie dorabia, lichą ma pensję, niedawno zakończył staż, a ma na utrzymaniu żonę, dziecko… Czy myśmy się już nie spotkali?- Bartłomiej przyglądał się badawczo twarzy prezesa. Ten machnął ręką:
-Nie sądzę, widzimy się po raz pierwszy!- prezes podkręcił wąsa.
-Jednak mam niejasne wrażenie, że spotkaliśmy się już kiedyś, w innych okolicznościach. Wybaczy pan, Marszałku, to jakieś deja vu!- zaśmiał się Bartłomiej.
-Jest pan arogancki i niezorientowany w sprawie!- oburzył się prezes.
-Dora panie Marszałku, witam pana w instytucie, dziś kończę kontrolę, a pan może iść przywitać się z pacjentami.

Prezes opuścił gabinet, żałował pomysłu z mistyfikacją. Jak najszybciej musiał opuścić to miejsce! Dojrzał wariata od tasaka, skinął na niego palcem. Ten posłusznie podbiegł, stanął na baczność.
-Na rozkaz, słucham, Marszałku!- postawa wariata wyrażała największy szacunek.
-Przy bramie śpi wartownik, brama jest zamknięta. Nieopodal widziałem drabinę. Udasz się tam, przystawisz drabinę do bramy, muszę wyjść na chwilę na miasto. Kupię ci nowy tasak. Prezes zastanawiał się, czy to chwyci.
Wariat wyglądał na zachwyconego:
-Och, dziękuję, dziękuję, Marszałku! Za chwilę będę!- i pobiegł w podskokach.
Prezes rozglądał się po wariatkowie, jednak Sejm jest o wiele ciekawszym miejscem, choć nudnym! Trzeba dawać stąd drapaka, póki czas, okazja i zamieszanie!

Wariat, ten od tasaka i drabiny, wrócił zapłakany, ryczał jak dziecko!
-Marszałku, wybacz mi, nie mogłem wykonać zadania, daruj mi!- łkał, składając ręce jak do modlitwy.
-A to dlaczego, co się stało?- prezes przyglądał się świrowi.
Ten walił tasakiem w podłogę, coraz mocniej:
-Bo brama była otwarta, o co miałem oprzeć drabinę!?- krzyczał wariat. Stukał swoim tasakiem, mocno, mocniej….

Prezes ocknął się, rozejrzał wokół siebie. Był na Sali posiedzeń Sejmu, ale nadal słyszał stukanie! Ach, to tylko marszałek Ewa stukała laską marszałkowską na zakończenie obrad!

2 komentarze:

  1. W takiej pozie jest najmniej szkodliwy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet gdy śpi, wygląda paskudnie a sny... zapewne ma podobne jak ten tutaj opisany:)

    OdpowiedzUsuń