piątek, 31 maja 2013

Kościół i in vitro: kompromis czy kompromitacja?

Zamarły serca nawiedzonych katotalibów, zmartwiał św. Tomasz z Terlik, zakrztusiła się kawą Joanna Bątkiewicz- Brożek, „specjalistka” od in vitro z pewnego katolickiego portalu, oniemieli politycy PiS, stan przedzawałowy osiągną poseł Jerzy Rębek, podrapał się po bruździe ks. de Berier: polski Kościół, ustami Józefa Michalika oznajmił, że chce porozumienia w sprawie in vitro! Kompromis w tej kwestii jest konieczny, stwierdził Michalik. Bo złe prawo jest lepsze, niż jego brak.Nie wyjaśnił, między kim ten kompromis zostanie zawarty: między Michalikiem i Pieronkiem, czy Dziwiszem i Gowinem?

Zachodzę w głowę, w jakich czasach przyszło mi żyć? Kościelny hierarcha, co i rusz pouczający katolickie owieczki jak mają się prowadzić, prawiący o moralności, oznajmia publicznie, że złe prawo jest dobrym prawem. Bylejakość jest lepsza od nicości, oto nauczanie polskiego Kościoła! Michalik gromi polskie władze, że wszystko w zakresie in vitro wolno, a tak być nie może. Kościół zamierza ukrócić wolnoamerykankę. Czyżby zamierzał zmusić rząd do narzuconej watykanki? Znając mentalność kościelnych hierarchów, bezdzietnych kawalerów- prawiczków (jak propaganda kościelna głosi), spodziewam się kolejnej ustawy, w której roić się będzie od zakazów, nakazów i religijnych obostrzeń. Bo Kościół jest przeciwny in vitro, ale widzi i czuje, że batalię o sztuczne zapłodnienie przegra. Historia pokazała, jak Kościół zwalczał Galileusza, Kopernika, jak był przeciwny transplantacji, jak nie chciał przyjąć do wiadomości, że antykoncepcja nie jest złem, a aborcja- w określonych przypadkach, kiedy idzie o zdrowie i życie kobiety- jest konieczna. Zwalczał, a dziś akceptuje osiągnięcia medycyny czy astronomii. To samo będzie z in vitro. Chytrość polega na tym, by starającym się o potomstwo z in vitro „umilić” życie: cała procedura zapłodnienia ma odbywać się według przepisów zgodnych z wolą hierarchów Kościoła katolickiego, skonsultowaną z ekspertami pokroju św. Tomasza z Terlik. To nie wróży nic dobrego dla par, starających się o dziecko za pomocą sztucznego zapłodnienia.

Proponuję kościelnym garść rozwiązań, które powinni wprowadzić do stosownej ustawy, a które skutecznie zniechęcą chętnych na zapłodnienie pozaustrojowe:

 -o dziecko poczęte metodą In vitro mogą starać się jedynie małżeństwa konkordatowe, o stażu małżeńskim minimum 5 lat
-małżonkowie nie mogą zalegać z finansowymi zobowiązaniami wobec parafii, do której należą -małżonkowie powinni należeć do rady parafialnej, bądź udzielać się w podwórkowym kółku różańcowym -pokój, w którym mężczyzna poddaje się zabiegowi pozyskania nasienia, powinien być monitorowany przez miejscowego proboszcza
-małżonka, jeśli uczestniczy w zabiegu pozyskania nasienia, nie może używać rąk, ust, czy innych części swego ciała, ale może wezwać na pomoc proboszcza, bądź duchownego orientacji homoseksualnej, za zgodą małżonka
-po udanym zabiegu personalia małżonków, którzy zdecydowali się na zapłodnienie pozaustrojowe, zostaną odczytane na niedzielnej mszy w parafii, z której przyszli rodzice się wywodzą
-zabieg in vitro powinien zostać utrwalony na przenośnym nośniku danych, nośnik zaś przekazany miejscowemu biskupowi
-po szczęśliwym porodzie dziecko będzie wychowywane na katolika
-dyrekcja przedszkola i szkoły, do której uczęszcza poczęty z in vitro, oraz uczniowie tychże, zostaną poinformowani o niegodziwcu w swoich szeregach
-przyszły małżonek/ małżonka, który przyszedł na świat za pomocą zapłodnienia in vitro, zostaje powiadomiony przez kościelne władze, kim jest wybranek jego/jej serca.



Z ostatniej chwili: po tym, jak papież Franciszek oznajmił, że ateiści, jeśli są porządni, po śmierci pójdą do nieba, liberalni biskupi polskiego Kościoła są w stanie dopuścić używanie prezerwatyw. Pod warunkiem, że będą miały ucięte oba końce!

Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

środa, 29 maja 2013

Platforma antyObywatelska

Spece od PR w Platformie Obywatelskiej wykazują nie lada nerwowość, wpatrując się w słupki poparcia dla partii politycznych. Stało się to, co miało się stać: PO nie jest już na piedestale. Śmiać się z tego, czy płakać mają wyborcy PO? I jedno, i drugie. Śmiać z kurczowego wczytywania się w badania opinii społecznej i niejakiej paniki w otoczeniu premiera, płakać z powodu oczywistego: że Donald Tusk nie wsłuchuje się w lud, w Polaków, zaniechał dialogu i stawia nas przed faktami dokonanymi. Zazwyczaj szkodliwymi dla Polski i jej mieszkańców. Zapłaci za to nie on, nie Grupiński, Niesiołowski czy Gowin. Zapłacimy za to my i przyszłe pokolenie. Mam nadzieję, że nie pokolenia…

Kilka dni temu kierownictwo PO, jak i wielu posłów partii, doznało wstrząsu. Spowodował go b. minister sprawiedliwości, Jarosław Gowin, który swoim listem wywołał nie lada zamieszanie na polskiej scenie politycznej. Gowin, który wyznał niedawno, że idea IV RP była- i jest nadal- bliska jego sercu, w liście celnie wypunktował zaniechania rządu Donalda Tuska. Wypunktował, jednak nie podał recept, by pchnąć rząd i partię do pracy, nie wyjaśnił tez, dlaczego sam nie kiwnął palcem , kiedy był członkiem Rady Ministrów. Deregulacje i śmiechu warta reforma sądownictwa to nie zasługi, ale klęski Gowina, rządu i PO. Gowin krytykuje, ale kilka lat za późno. Mało tego, dołączył do niego ciemnoskóry poseł, Godson, przepraszając wyborców za posłów popijających wino i palących cygara. Wreszcie dowiedział się leming, co robi polityk, na którego oddał swój, jakże cenny, głos, by nie powróciła IVRP! Dowidział się też, że PO zajmowała się nieistotnymi sprawami, jak In vitro i związkami partnerskimi, zamiast skoncentrować się na szarym Kowalskim. I tutaj koń by się uśmiał! Uczciwość nakazuje, by oznajmić wyborcy, że Platforma nie ma zamiaru regulować in vitro, a związkami innymi, niż katolickie, sakramentalne, po prostu się brzydzi. Gdyby tak nie było, sprawy te dawno temu byłyby załatwione. Zdumiewa mnie też naiwność panów G, którzy sądzą, że ktokolwiek uwierzy w ich tłumaczenia: od kiedy to rząd zajmuje się jedną i tylko jedną sprawą? Czyżby politycy partii rządzącej mieli tak niepodzielną uwagę, że nie są w stanie zajmować się wieloma sprawami na raz? To jak to jest, panie i panowie? Nad problemami dotyczącymi mniejszości seksualnych pochyla się cały rząd, każde ministerstwo i wszyscy posłowie partii, każdy zna się na wszystkim? Na wszystkim, czyli na niczym! Za dużo agent, urzędów centralnych, ministerstw, mnożenie urzędniczych etatów utrudnia życie Polakom, nie ułatwia! Gdzie ta platforma, rzekomo obywatelska?

Tak, rząd zapomniał o szarym Kowalskim, bynajmniej nie z powodu prac nad In vitro. Jeśli biega się na każde skinienie biskupów i episkopatu, załatwia się sprawy Kościoła, wbrew interesom Polski, to efekty widać jak na dłoni. Jak wyjaśnić, że sprawy klechów rząd załatwia szybko i skutecznie? Poseł Godson sugestiami odejścia z partii chce chyba zmusić premiera do działania. Tyle że Godson, konserwatysta, należy do frakcji która marzy o jeszcze większym wpływie Kościoła i religii nie tylko na politykę, ale i na codzienne życie Polaków. A od tego los kraju się nie poprawi. Jakież więc ruchy miałby poczynić premier, konsultować swe działania z episkopatem? Czyżby i Godson marzył o wielkim come backu Jana Rokity, może i widzi go w roli premiera, może i powrót Olechowskiego i będzie 2 tenorów plus premier z Krakowa? To se ne vrati!

Cała ta zawierucha ze spadkiem notowań spowodowała, że media mają kolejny temat zastępczy, odkąd cicho zrobiło się o matce Madzi. Platformie spada, PO prześcignięta przez PiS, co zrobi Tusk, by PO była na pierwszym miejscu… a kogo to obchodzi, prócz tych, którzy biorą udział fundują ministrowi Nowakowi zegarki i pobyt w drogich restauracjach ? Co jest ważniejsze: Platforma, czy Polska? Mnie los PO mało obchodzi, najważniejsze jest dobro Polski, a ja nie dałem sobie wmówić, że tylko Tusk i jego ferajna są zdolne rządzić Polską. Powrót PiS i Kaczyńskiego? A proszę bardzo! Gawiedź czeka na igrzyska! Co prawda chleb jest, ale coraz droższy. Poza tym Tusk, Rostowski i co. zostawią po sobie takie długi, że ich następcy skończą jak nieboszczki AWS i UW w najlepszym przypadku. A opozycja, prócz PiS, śpi...

 Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

poniedziałek, 27 maja 2013

Marsze żenady o brunatnym zabarwieniu

W niedzielę obyły się w Polsce tzw. marsze życia, organizowane głownie przez organizacje kościelne, katoprawicowe, faszyzujące, antypolskie i homofobiczne. SLD, na zwołanej naprędce konferencji w Sejmie, zaprotestował już w czwartek przeciwko objęciu patronatem, oraz sfinansowaniem jednej z takich imprez przez lubelskich samorządowców. Co, jak co, ale na kościelne imprezy, wspierane przez narodowców, włodarze miasta z deficytem budżetowym w wysokości ok. 100 mln. złotych pieniądze znajdą zawsze! Nie bez kozery po ostatnich wyborach samorządowych abp Józef Życiński odprawił mszę świętą w intencji wspólnoty samorządowej lublinian i jej władz.

Kurator oświaty Krzysztof Babisz (PO), marszałek województwa Krzysztof Hetman (PSL) i prezydent Lublina Krzysztof Żuk (PO), nie przepuścili okazji, by przypodobać się kurii biskupiej, wyborcom katoprawicowym oraz wszelkiej maści narodowcom. Jak żenująco wygląda taki patronat, jak świadczy o „liberalnej” PO, która łże, że już za chwileczkę, już za momencik wprowadzi ustawę regulującą związki partnerskie i uporządkuje sprawy związane z in vitro? Platforma, szukają wyborców wśród narodowców dała sygnał, że chce rywalizować z PiS Kaczyńskiego o skrajną prawicę, machając rękę na niezdecydowanych, sympatyzujących z lewicą i umiarkowanych światopoglądowo wyborców. Z patronatu nad lubelską imprezą wycofała się wojewoda Jolanta Szołno-Koguc, kiedy okazało się, że oprócz haseł prorodzinnych mają być też zbierane podpisy za całkowitym zakazem in vitro oraz projektem ustawy poważnie ograniczającej aborcję. Miały miejsce takie akcje, politycy „liberalnej” Platformy najpierw udawali, że nic o takich inicjatywach skrajnej prawicy nie wiedzą, kiedy mleko się wylało, nie widzieli nic niestosownego w zbieraniu podpisów, nie przeszkadzały im hasła „Stop dla aborcji", "Wybieram życie", "Nie oddawaj rodziny walkowerem. Kibicuj rodzinie "Rodzina Bogiem silna", "Prawo do narodzin dla każdego dziecka", „Nie dajmy nikomu rządzić w swoim domu” itp. brednie tych, którzy chcieliby swoje zdanie narzucić innym i nimi rządzić.

W Płocku kolejny raz ośmieszył się Piotr Libera, który oznajmił radiomaryjnej gawiedzi, że marsz jest formą obrony "przed zidioceniem" ideologów podważających tradycyjną rolę rodziny i małżeństwa. Jacy to ideologowie i co to za ideologia, nie wyjaśnił zgromadzonym, co nie dziwi, bo jakież pojęcie może mieć o rodzinie i małżeństwie bezdzietny- jak sądzę!- ksiądz- teoretyk, który małżonkiem nie jest, nie był i nie będzie? Zapomniałbym: relacje rodzinne, biznesowe zwłaszcza, są dla pana Libery doskonale znane: wystarczy przypomnieć szwindle związane z Komisją Majątkową, w które zamieszana była siostrzenica świętobliwego kapłana…

Marsz życia, w opinii Kościoła, jest wydarzeniem wzbogacającym świętowanie wartości, jaką jest życie i rodzina. Kłamliwa propaganda zapewnia, że ma to być hołd oddany każdemu ludzkiemu życiu, oraz jego godności. No, może poza byłymi zakonnikami, księżmi, Januszowi Palikotowi i jego posłom, Joannie Senyszyn, wyborcom antyklerykalnym itp. Organizatorzy takich marszów (działacze pro life, dla których zbrodnią jest już nawet antykoncepcja) chcą w pozytywny sposób promować ją szczególnie podkreślając wartość rodzin wielodzietnych. Oczywiście tych bogatych, bo biednymi Kościół się nie zajmuje.

Niedzielna szopka, o brunatnym, klerykalno- narodowym odcieniu, pod kłamliwym szyldem obrony życia okazała się jedynie kolejną akcją, wymierzoną w prawa i wolności Polaków. Prawa, których resztki chcę się nam odebrać. Bo czymże są akcje zbierania podpisów pod inicjatywą całkowicie zakazującą badań i samego in vitro na terenie UE? Czym jest zachęcanie do poparcia przepisów ograniczających aborcję i zmuszających kobiety do rodzenia w przypadkach ciężkiego uszkodzenia płodu lub nieuleczalnej, śmiertelnej choroby? W niedzielę był 26 maja, Dzień Matki. Kolejny raz Kościół, wspierany przez katoprawicę koloru brunatnego, usiłuje zawłaszczyć świeckie święto, zastępując je jakimś dziadostwem. Mnie zastanawia tylko, dlaczego kolory na szyldach radiomaryjnych „obrońców życia” układały się w tęczę?:)

 Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

piątek, 24 maja 2013

Posłanka Pawłowicz lobbuje na rzecz przemocy seksualnej?

Co było potrzebne, by media przestały się zajmować kwestią machlojek finansowych PiS, związanych z honorarium mec. Rogalskiego? Mdłe, żenujące i ośmieszające i tak niski poziom umysłowy posłanki Krystyny Pawłowicz, która dostała histerii po Marszu Szmat. Brać blogerska ma nie lada uciechę, kiedy słyszy żałosne wystąpienia posłów i posłanek PiS, a latający cyrk prezesa nie zawodzi. Niejaki Rębek, poseł PiS, łgał w żywe oczy dzieci, zwiedzających sejmową galerię, o in vitro. Co ten kłamca głosił? Żeby siostrzyczka czy braciszek urodzili się z in vitro, kilkoro z nich musi umrzeć. Leczyć nogi, może jeszcze nie jest za późno? Ale wracając do Pawłowicz: nie wiem, czy posłankę- nie poseł!- łączą jakieś koligacje rodzinne z niejakim Terlikowskim. Niewykluczone: ten sam poziom głupoty, podobny wytrzeszcz oczu, mijanie się z prawdą i nieopisana wręcz histeria.

Posłanki z Parlamentarnej Grupy Kobiet przyjęły uchwałę krytykującą zachowanie Krystyny Pawłowicz. Sprawę skierowały do sejmowej Komisji Etyki Poselskiej (dla mnie Komisji Religii), by ta zajęła stanowisko w sprawie idiotycznej wypowiedzi posłanki. "To jest tak właśnie, jak różne paniusie obrażają się, a nie oglądały programu, nie słyszały, co się mówi, tylko idą takim pędem owiec"- oznajmiła zdumionej gawiedzi Pawłowicz. Tej samej, której nawrzeszczała, że niczego się nie wypiera, niczego nie wymyśliła, lecz zacytowała zaproszenie organizatorek Marszu Szmat. A te kierowały je do m.in. kurew, dziwek i szmat. Posłanka Pawłowicz nie dostrzegał jednak jednej, istotnej kwestii: określenia wykorzystane przez organizatorki nie były żadnym skrótem myślowym, przejęzyczeniem, lecz językiem zapożyczonym od gwałcicieli i wszystkich tych, którzy kobietę traktują jako obiekt seksualny. To nie jest naigrywanie się z ofiar seksualnej przemocy i gwałtu, lecz pokazanie społeczeństwu, jak kobiety są traktowane przez mężczyzn gwałcicieli, jakim językiem się do kobiet zwracają.  Pawłowicz tego nie rozumie, jej móżdżek jest widocznie za mały, by to pojąć. Bo i skąd ma to wiedzieć ta pannica, bezdzietna i niezamężna? Nawet nie zamierzam zastanawiać się, czy posłanka posiada w swoim domu przedmiot długości ok. 20 cm, twardy, gładki, o średnicy kilkunastu centymetrów, na baterie. Mam na myśli latarkę!

Takie słowa nie powinny paść- oznajmił rzecznik PiS, narcyzie Adam Hofman, komentując słowa posłanki. Zapomniał dodać: nie powinny paść publicznie, w obecności dziennikarzy, ale w gronie polityków i wyborców PiS. Pawłowicz dostała jakiegoś seksualnego szału! Bo tylko ktoś nim opętany może zdobyć się na kłamliwe stwierdzenia, że wychodzenie na golasa, w ogóle bez gaci, bez stanika, jest formą przyczynienia się do gwałtu, a te baby same się reklamowały, poza tym uczestniczki Marszu Szmat miały brzydkie ciała i nie powinny straszyć mężczyzn piersiami. Proponowałbym, by posłanka udała się na skargę do katolickiego Stwórcy i mu nawymyślała, że nie ubogacił nas ślicznymi kobietami, choć może lepiej byłoby, gdyby nawrzeszczała, że nie wyposażył ją w dobry smak, który pozwoliłby ocenić kobieca urodę. Ma rację Andrzej Rozenek, rzecznik Ruchu Palikota, że język posłanki jest językiem PiS-u, to nie jest żaden wyjątek.

Posłance nie zamierzam poświęcać więcej czasu, szkoda zachodu na takie stworzenie, które jej podobni wybrali jako reprezentantkę katolickiego narodu do Sejmu. Pawłowicz jest wiernym odbiciem swoich wyborców, spodziewam się, że w następnych wyborach zagłosuje na nią więcej niż 20681 osób, a tylu głosowało na nią w 2011 roku. Z braku pomysłów i programu posłanka skupiła się na mniejszościach seksualnych i ofiarach przemocy seksualnej, ganiąc jednych i drugich. Tacy osobnicy, jak posłanka, chcą, by kobiety rodziły dzieci poczęte w wyniku gwałtu, m.in. z tego powodu, że ich seksualna krzywda nie spotka. Pawłowicz mogłaby paradować nago, w seksownych strojach rodem z sex shopu i pies z kulawą nogą by nie zwrócił na nią uwagi. Idąc bzdurnym tokiem rozumowania posłanki, na basenach czają się gwałciciele, to samo na plażach nudystów, że o gabinetach lekarskich nie wspominam! Toż wszędzie tam jest prowokująca golizna! A dzieci, kiedy są przez rodziców kąpane? A Parady Równości? Tam nikt nikogo nie gwałci! Coraz bardziej zaczynam rozumieć, dlaczego klechy apelują do wiernych, by ci na msze przychodzili przyzwoicie ubrani! A pani Pawłowicz… Gardząc uczestniczkami Marszu Szmat, lobbuje na rzecz gwałcicieli i molestujących seksualnie. Nic słyszałem natomiast, by kiedykolwiek skrytykowała pedofilów w sutannach.

P.S. Zdjęcie do tekstu zapożyczyłem z blogu Waldemara Zboralskiego.

Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

środa, 22 maja 2013

MDM, czyli młodzi na lodzie

W ubiegłym roku media zastanawiały się, czy będzie kontynuacja programu „Rodzina na swoim” , wychwalanego pod niebiosa przez rząd. Czy aby na pewno długoletni kredyt jest optymalnym rozwiązaniem dla młodych, których nie stać na własne M? Brak jakiejkolwiek alternatywy, rząd nie przedstawia żadnego rozwiązania, z którego mogliby skorzystać młodzi, mieszkania na wynajem na przykład. Bzurą jest twierdzenie, że własność jest synonimem sukcesu, a wynajmowanie - nieudacznictwa. Rząd, który postawi na budownictwo mieszkań pod wynajem, z możliwością wykupu, z cenami wynajmu niższymi od rynkowych o 50%, z pewnością cieszyłby się dużym poparciem. Tyle że nie zacznie budować PO, nie zrobił tego PiS, SLD również. Z niemocy, z lęku i ze strachu, by nie być posądzonym o ciągoty rodem z realnego socjalizmu. Toż państwo, wg liberalnych dogmatów, nie ma prawa tworzyć miejsc pracy, czy budować mieszkań, choćby i pod wynajem!

Minister Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej, wielbiciel drogich zegarków, Sławomir Nowak pod koniec ubiegłego roku z dumą przedstawił założenia programu „Mieszkania Dla Młodych”, który ma ruszyć już w tym roku, o czym było głośno kilka dni temu. Na mocy programu małżeństwa lub single (poniżej 35 lat) mogą otrzymać 10 proc. dopłaty do kredytu hipotecznego przy zakupie nowego mieszkania, nie większego jednak niż 75 m kw. Dopłata może wzrosnąć do 15 proc. jeżeli rodzina ma już dziecko lub dzieci, a maksymalnie do 20 proc. jeżeli w ciągu 5 lat od otrzymania dofinansowania, urodzi się kolejny potomek. Według wyliczeń ministerstwa, z programu mogłoby skorzystać nawet 36 tys. rodzin rocznie. Założenia swoje, rzeczywistość swoje. Przede wszystkim bardzo szybko mija okres dopłaty do kredytu przez państwo, poza tym program ma być skierowany do osób biedniejszych, nie posiadających zdolności kredytowej. Ile zarabiają osoby, które zdolności kredytowej nie posiadają? Dziennikarze prasowi, których pracodawcy chętnie reklamują banki i developerów, mamią potencjalnych kredytobiorców pustym, populistycznym hasłem, że wielodzietność się opłaca. Komponent prorodzinny ma być zachęta do posiadania większej ilości dzieci, w rzeczywistości będzie utrudnieniem: proszę wyobrazić sobie parę, bez zdolności kredytowej, z piątką dzieci, z ratami kredytu na 30 lat. Miłe perspektywy! MDM ma dotyczyć jedynie rynku pierwotnego, zatem pulę mieszkań będą stanowiły nowe lokale, a tych nie zbudowało państwo, lecz prywatni inwestorzy, developerzy właśnie! O ile podskoczyły ceny mieszkań, kiedy ruszył program "Rodzina na swoim", o ile poskoczą w MDM? W mniejszych i małych miasteczkach buduje się śmiesznie mało, z kolei w wielkich ceny są bardzo wysokie. Będą większe! Ale w dobie kryzysu, zastoju na rynku nieruchomości rządowy program nakręci sztucznie koniunkturę, podobnie jak i bankom. Oczywiście zagranicznym… A kto zagwarantuje, ze za lat 10-20 wartość polskiego złotego utrzyma się na poziomie o tyle stabilnym, że nie wydrenuje i tak płytkiej kieszenie spłacających kredyt?

Według rządowego projektu, nie będzie można sprzedać lub wynająć mieszkania z MDM. Jeżeli osoba w ciągu pięciu lat od zakupu mieszkania z rządową dopłatą sprzeda je, to będzie musiała oddać proporcjonalną część dopłaty podstawowej do kredytu. Doprawdy? Szumnie wprowadzane TBS okazały się jednym wielkim szwindlem, nie spodziewam się innych efektów i przy MDM, tym bardziej, że „Rodzina na swoim” nie zakończyła się sukcesem, spłacający kredyty mają, niestety, trudności i nie są to pojedyncze przypadki. Rządowy projekt w pierwszej kolejności dba o interesy banków i developerów, kredytobiorca zaś… ma się zadłużyć po uszy! A to przy kiepskiej sytuacji w kraju nie wróży najlepiej dla spłacających kredyt: utrata pracy wiąże się z utratą dochodów, a bank się tym nie przejmuje, on żąda terminowych spłat. Jeśli nie, zajmie nieruchomość. I o to w tym chodzi: zadłużyć, wpędzić w kłopoty finansowe spłacających kredyt, zrobić wszystko, by nieruchomość trafiła w końcu w ręce banku. Zadowoleni będą wszyscy, prócz wystrychniętych na dudka spłacających kredyt. Powie ktoś, że to niemożliwe, czarny scenariusz, że to fantazja. Doprawdy? A czego można spodziewać się po politykach, którzy na każdym kroku robią w konia Polaków, obciążając coraz to nowymi podatkami, z których dochód jest marnotrawiony na kościelne fanaberie, a afery stają się powoli czymś normalnym w polskiej polityce?

Politycy zadłużyli Polskę po uszy, dziś robią wszystko, by zadłużyli się jej mieszkańcy. Dostatnio ma się żyć finansistom, politykom z Wiejskiej, samorządowcom wysokiego i średniego szczebla, oraz hierarchom Kościoła katolickiego, cała reszta ma być biedna, jak mysz kościelna, obarczona długoletnimi, finansowymi zobowiązaniami. Taki kraj jest potrzebny włodarzom! Kto wie, może niedługo z religią na maturze!

Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

poniedziałek, 20 maja 2013

Matura z bajek

Edukacja polska to obraz nędzy i rozpaczy. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale nic się z tym nie robi. W Polsce antidotum na wszystko miał być klerykalizm, w szkołach zaś katecheza, ale to za mało dla pewnych środowisk. Katoliccy purpuraci umyślili sobie, by przedmiotem obowiązkowym na maturze była religia. Katolicka oczywiście, bo zasłoną dymną jest kłamliwe zapewnienie kleru, że zdawać maturę z religii mogliby i innowiercy. Odsyłam do planu zajęć w szkołach: nie ma tam nauki religii innej, niż katolicka!

Przedstawiciele Kościoła prawią, jakoby byli lekceważeni przez ministerstwo edukacji i samą minister Szumilas. Rzekomo hierarchowie nie mogą doprosić się o termin spotkania, by w ciszy i spokoju debatować o wprowadzeniu religii z matury. Ubawiłem się, kiedy usłyszałem lamenty przewodniczącego Komisji wychowania katolickiego, ks. Mendyka, że już 5 lat temu strona kościelna wyraziła gotowość do podjęcia rozmów ze stroną rządową. Pan w sukience nieudolnie mydli oczy! Ile czasu czekali biskupi na likwidację Komisji Majątkowej, w jak ekspresowym tempie toczyły się „negocjacje” klechów z ministrantem Michałem Bonim, w sprawie odpisu podatkowego na Kościół? Rząd przeprowadził wszystko zgodnie z oczekiwaniami Episkopatu! Udawany żal pana Mendyka to nic innego, jak próba upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Raz: pokazać niezdecydowanym wyborcom, głosującym na „mniejsze zło”, czyli PO, że partia ta jest w stanie postawić się Kościołowi, więc nie ma sensu oddawać głosu na SLD czy RP. Dwa: nieudolna próba pokazania, jakoby rząd zasiadał do negocjacji z Kościołem , choć tajemnicą poliszynela jest, że biskupi stawiają przed faktem dokonanym premiera i ministrów.

Jaki argument na rzecz religii na maturze przytoczył pan Mendyk? Poważny, że aż śmiać się chce! Jest nim 16 tys. młodych osób, które wzięły udział w ogólnopolskiej olimpiadzie teologicznej. Cóż, skoro tak się argumentuje, to równie dobrze młodzież mogłaby pisać maturę z technik masturbacji, czy seksu przedmałżeńskiego. Nie sądzę, by katolicki ksiądz udowodnił, że młodzież, której wciska się do głów katechetyczne bzdury, żyła w „czystości”. Kler od lat powtarza bajki o „wolności wyboru” zapominając, że wybór wg ich wytycznych nie jest wyborem, lecz przymusem. Kolega po fachu pana Mendyka, niejaki Piotr Tomasik bredzi, że egzamin maturalny z religii pozwoliłby w większym stopniu na kształtowanie w absolwentach szkół ponadgimnazjalnych integralnej wizji świata oraz na pełniejsze ukazanie jednolitej linii wychowawczej Kościoła i państwowych instytucji edukacyjnych. Inny sukienkowy, Tadeusz Panuś miał chyba pod górkę do szkoły, skoro uważa, że matura to kwestia… uczciwości intelektualnej! O uczciwości Józefa Glempa, który kłamał przed laty, że katecheci będą nauczać w szkołach religii gratis, Panuś nie przypomniał. Ale grozi ten człowiek że działania Kościoła w tej sprawie powinny być ewangeliczne – „kołaczcie, a będzie wam otworzone”. Katecheci zaś wmawiają uczniom, kłamiąc w żywe oczy, jakoby religia katolicka była… najważniejszym przedmiotem lekcyjnym! Nie pamiętam już, który to parlamentarzysta błysnął stwierdzeniem, że królową nauk jest nie matematyka, lecz teologia, zbyt dużo w Polsce polityków, którzy tak twierdzą. Za minionego ustroju byli i tacy nawiedzeni, którzy siłą zapędzali na pochody pierwszomajowe itp., dziś podobną drogą podąża Kościół i jego hierarchowie.

Religia w szkole jest zbędnym i kosztownym przedmiotem, nad którym, państwo, minister edukacji oraz dyrektorzy szkół nie mają żadnego nadzoru. Prócz biskupów nikt nie kontroluje bzdur, jakie są na religii nauczane, zatem można być pewnym, że to samo byłoby w przypadku matury. Oczami wyobraźni wizę model, współpracy między MEN a Episkopatem: państwo zapewnia możliwość zdawania religii z matury, organizuje ją (i finansuje oczywiście), a biskupi nie ponoszą kosztów. Nie jestem zwolennikiem religii w szkole, czy matury z niej, bo równie dobrze młodzież mogłaby zdawać ją z bajek, baśni i legend. Jeśli jednak premier, zaniepokojony spadkiem poparcia dla rządu i PO, zdecyduje się na zmiany w egzaminach maturalnych, proponuję garść tematów, jakie mogłyby się znaleźć na najważniejszym egzaminie życia nastolatka:

Prawo polskie przez pryzmat łamania rozporządzenia ministra oświaty z 1992r. o sposobie nauczania religii katolickiej w szkołach

Lizanie kolan księdza wymazanych w bitej śmietanie jako sposób na aseksualne umartwianie się bez podtekstów seksualnych

Marcial Maciel, założyciel Legionów Chrystusa, przyjaciel JPII: jego żywot, rodzina i kazirodcze pożycie seksualne

Droga ascezy nakreślona i pokonywana przez polskich biskupów katolickich

Herosi antyczni a Sławoj Leszek Głódź, największy żołnierz niepodległej Polski

Wyjaśnij zagadnienie skromnego zakonnika z Torunia

Ministrowie z prawicy i ministranci- wskaż różnice, jeśli takie widzisz

Episkopat: charakterystyka partii, jej liderów i programu

Dobrzy, ukrywający swe skłonności księża pedofile i źli, jawni geje. Kto Twoim wrogiem, a kto przyjacielem?

Miłość do bliźniego, wyrażana przez katolickiego polityka, krzykiem „ Kill them all”- zabić ich wszystkich. Rozwiń ten skrót myślowy.

Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

czwartek, 16 maja 2013

Donald, Twój rząd obali satyra!

Ledwie ruszył, a już odroczono proces Donald Tusk- Jerzy Urban. Starcie premiera z byłym rzecznikiem komunistycznego rządu może okazać się nie lada atrakcją dla mediów, obchodzących się z szefem rządu jak z jakiem. Odroczenie sprawy do sierpnia ma chyba na celu danie czasu dla Jerzego Urbana, by zastanowił się i przeprosił za primaprilisowy żart (artykuł "Tusk na podsłuchu")którego ofiarą padli wysocy rangą politycy PO, członkowie rządu, oraz włodarze PZPN. Szef rządu chce, by przeprosiny ukazały się na łamach urbanowego tygodnika, oraz na portalach fakt.pl, gwizdek24.pl i pudelek.pl. Doborowe towarzystwo, czyżby tam gromadził się platformerski elektorat?

Tusk pręży muskuły, narażając się na śmieszność, kpiny i drwiny. Oto szef rządu, pierwszego rządu po 1989 roku, który trwa drugą kadencję, pozywa redaktora naczelnego satyrycznego tygodnika za całkiem dobry żart. Nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie mały, ale za to bardzo istotny szczegół: Tusk za swojej kadencji nie pozwał ani jednego biskupa, miotającego publiczne kłamstwa pod adresem rządu, nie zaciągnął przed sąd Tadeusza Rydzyka manipulującego faktami, Antoniego Macierewicza za smoleńskie brednie czy innych, rzucających ciężkie oskarżenia, niepoparte dowodami, pod adresem rządu i polskich władz. Premier, miast walnąć pięścią w stół, siedzi cichutko w Gdańsku i uśmiecha się do kamer, kiedy już pojawi się w Warszawie. Kto doradził Tuskowi, by pozwać „Nie” Jerzego Urbana, które nie jest już tym samym pismem, co w początkach działalności, pojęcia nie mam. Mam jednak nadzieję, że będzie to gwóźdź do politycznej trumny premiera.

Tusk chce się zemścić na Urbanie, bo ten profanuje na każdym kroku świętego Lolka, Kościół i jego hierarchów. A Tusk, jak wiadomo, przed klerem nie klęka… Papieża nazwać Breżniewem Watykanu?! Tylko patrzeć, jak będą pisali o Kimie Gdańska w tym „Nie”! Założę się o czapkę mirabelek i garść szczawiu, że na drogę sądową namówił premiera rzecznik rządu, wywodzący się z UPR, Paweł Graś. Rzecznik komunistycznego rządu, redaktor antykościelnej gazety, sympatyk SdRP i lewicy, sympatyk Janusza Palikota musi być w końcu rozliczony za swe czyny i słowa, zdają się krzyczeć doradcy z otoczenia Tuska. Złośliwi idą dalej: oskarżają Tuska o antysemityzm: potomek wojaka z Wehrmachtu sądzi się potomkiem żydowskim!

Jerzy Urban opublikował primaaprilisowy żart w swoim tygodniku 29 marca, świątecznym dniu papieża Stefana IX, oraz św. Bertolda, założyciela zakonu karmelitów.Tego dnia rozmodlone, rządowe towarzystwo przygotowywało się do świąt katolickich. Numer gazety zespół ze Słonecznej zamknął 26 marca, w to rocznica ukrzyżowania rzezimieszka, św. Dyzmy, po prawej stronie Chrystusa. Toż to herezja, pracować w TAKIE dni! Czekam na dalszy ciąg farsy, która ośmieszy i skompromituje Tuska, a Urbanowi nabije jedynie kabzy, popularność pan Jerzy posiada od lat na niezmiennie wysokim poziomie.

 Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

wtorek, 14 maja 2013

Warszawska zielona wyspa również ginie

Komunikacja miejska w Warszawie, obowiązujące ceny biletów i szykowane podwyżki są tematem drażliwym. Do tego stopnia, że w trakcie rozmowy telefonicznej ze mną, moja rodzicielka cisnęła słuchawką, nie dając mi dokończyć specyficznego, czarnego humoru, dotyczącego strajku związanego z biletami i stołeczną komunikacją. No cóż, coraz częściej łapię się na tym, że moje żarty zamiast bawić, bolą osoby znacznie starsze ode mnie, w tym rodzicielkę, a pewna odmiana humoru doprowadza do pasji, miast powodować śmiech. Nie pozostaje mi nic innego, jak przy następnym pobycie staruszki w stolicy zakwaterować ją w znanym mi hotelu, by nieco odpoczęła.

Przed stołecznym ratuszem pikietowali dziś pracownicy stołecznej komunikacji, w liczbie ok. tysiąca. Protestują przeciwko plamom Ratusza, który zamierza odebrać rodzinom pracowników komunikacji darmowy bilety. Ratusz tłumaczy to oszczędnościami, a na to nie zgadzają się kierowcy taboru i motorniczy tramwajów. Wedle ich racji to nie jest żaden przywilej, lecz część ich wynagrodzenia. Zarzucają Ratuszowi kolejną już próbą zerwania umowy pracowniczej, a na to zgody nie będzie. Ulgi przysługują pracownikom, emerytom i rencistom transportu miejskiego. Do bezpłatnych przejazdów mają również prawo małżonkowie, dzieci oraz teściowie pracowników. Według wyliczeń warszawskiego Ratusza, zniesienie przywilejów przyniesie 27 milionów złotych oszczędności. Ile oszczędności przyniesie pozbycie się z fotela prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz- Waltz, oraz czerwona kartka dla PO w następnych wyborach samorządowych, Ratusz przezornie nie podał. Pytanie za sto punktów: jaki odsetek dziś protestujących głosował w ostatnich wyborach samorządowych na HGW i PO i dlaczego tak duży?

Ratusz tłumaczy, że oszczędności są konieczne. Bo budżet się nie domyka, bo deficyt, nad Warszawą wiszą odszkodowania za dekrety Bieruta. Urzędnicy twierdzą, że kierowcy i motorniczy nie mają powodów do narzekań, bo przy ich pensjach, sięgających 5 tys. zł brutto, inni siedzieliby cicho i nie protestowaliby. A protestujący twardo bronią prawa, wywalczonego przez poprzedników w 1932 roku. Zabawne: prawo to przetrwało czasy wojny, komunę, rządy solidarnościowe, dziś przyjdzie stawić mu czoła partii mieniącej się obywatelską. Protestujący są zdania, że są gotowi ponieść symboliczne koszty: bilety za złotówkę.

Bilet za złotówkę? A dlaczego nie? Tylko pod jednym, małym, ale istotnym warunkiem: niech złotówkę płacą wszyscy, bez żadnych wyjątków, czy to pan prezes ZTM, motorniczy, emeryt, student czy uczeń. To jedno z rozwiązań, jakie cisną się na usta. Partie, marzące o zwycięstwie w wyborach samorządowych powinny nakreślić w kampanii wyborczej długofalowy obraz miejskiej komunikacji, wyjaśnić mieszkańcom, jak zamierzają rozwiązać ten węzeł gordyjski, z którym nie radzi sobie HGW. Wygra ta partia, która nie naobiecuje więcej, lecz ta, która będzie konsekwentnie trzymała się, przez całą kadencję, swoich postulatów i dotrzyma obietnicy wyborczej, dotyczącej cen biletów. Argumenty pani prezydent i jej świty, że podwyżki biletów i cięcia kosztów są konieczne, nie trafiły na podatny grunt: jak to wygląda w starciu z wysokimi, nieuzasadnionymi premiami szefów miejskich, stołecznych spółek, w tym Tramwajów Miejskich. MZA czy Metra Czy aby nie oni skonsumują profity? W kwietniu Warszawska Wspólnota Samorządowa postawiła HGW ultimatum, by wycofała się z podwyżek cen biletów, oraz zaprzestała eksperymentów, polegających na likwidacji połączeń autobusowych.

 Do pracy mam spacerkiem 5 minut, nie muszę korzystać z miejskiej komunikacji, czy oczka w głowie HGW, rowerów Veturilo. Wszyscy, zmuszeni do korzystania z usług ZTM, udając się do pracy płacą: 3,40 zł za bilet dwudziestominutowy, 4,40 za bilet jednorazowy, 15 złotych bilet dobowy, 30 złotych bilet trzydniowy. By żyło się lepiej!

poniedziałek, 13 maja 2013

Sejm pilnuje kościelnych biznesów

Na początku maja otwarto w Gdańsku wystawę „The Human Body”. Można było obejrzeć tam spreparowane organy ludzkie, oraz kompletne ciała. Organizatorzy określili swoje dzieło podręcznikiem anatomii, nikogo do oglądania eksponatów nie zmuszali, nie bawili się w „obrońców życia”, eksponujących zdjęcia aportowanych płodów w miejscach publicznych. W Gdańsku odbywało się wszystko dyskretnie, nie na tyle jednak, by wystawa uszła uwadze radiomaryjnemu posłowi, Andrzejowi Jaworskiemu. Tak, tak, temu z PiS, zasiadającego w sejmowej komisji ds. przeciwdziałania ateizacji Polski. Wszak spreparowane ciała eksponować mogą jeśli nie Von Hagens, to ateiści! Poseł histeryzował, że wystawa narusza godność zmarłych. Nie zadał sobie trudu, by zapoznać się z wolą zmarłych, na co po śmierci przeznaczyli swe ciała. Nie każdy chce pochówku, by jego ciała stały się karmą dla robaków, nawet z katolickiej ziemi. Pozostają inne możliwości, ale tego ograniczony poseł nie wie, widać w mediach Rydzyka o tym milczą.

Nie zastanowiła mnie ta nagonka, chodziło o wywarcie dodatkowej presji na polityków, którzy zajmowali się projektem ustawy o pochówkach i cmentarzach. W ubiegły czwartek kluby sejmowe, poza SLD i Ruchem Palikota, opowiedziały się za odrzuceniem projektu zmian w ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Najpoważniejsza zmiana, autorstwa SLD,  wiązała się z możliwością przechowywania w domu urny z prochami zmarłego. Na początku marca prawicowi politycy sejmowych komisji cyfryzacji i administracji, oraz samorządu terytorialnego postulowali o odrzuceniu proponowanych zmian. Posłowie kierowali się negatywną opinią do projektu, wystawioną przez… katolickiego biskupa, Wojciecha Polaka! Ta i tylko ta opinia była dla posłów najważniejsza, inne były nieistotne. Odrzucono projekt zmian mający na celu unowocześnić przepisy z 1959 roku, a które pozwoliłyby na pełną gwarancję wolności sumienia i wyznania w zakresie formy i sposobu pochówku. Posłowie argumentowali, że docierają do nich sygnały, że istnieje potrzeba doprecyzowania obowiązującego prawa oraz zlikwidowania istniejących niedomówień i luk prawnych w kwestii pochówków, oraz zwrócili uwagę na zmiany, jakie zaszły w mentalności i obyczajowości Polaków względem pochówku zmarłych. Podkreślano, że obowiązująca ustawa nie uwzględnia w szerszym zakresie form pochówki odmiennych od tradycyjnie chrześcijańskich.

Przeczytałem druk nr 1165, podpisany przez przewodniczącą komisji cyfryzacji, Julię Piterę, zastępcę przewodniczącego komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej, Waldy Dzikowskiego i uśmiałem się do łez! Rozmodlone towarzystwo powołuje się na opinię Prezydium Sejmu, słowa nie ma o opinii wspomnianego katolickiego biskupa! Czyżby posłowie wstydzili się prawdziwego uzasadnienia swej opinii, czy też chcą ukryć przed Polakami fakt, kto wpływa na decyzje dotyczące światopoglądu? Wniosek o odrzucenie projektu posłów SLD zgłosił  poseł Tomasz Szymański z PO. Czym uzasadnił swoją decyzję? Otóż pan poseł oznajmił, że zasada demokratycznego państwa prawnego, wyrażona w art. 2 Konstytucji, wymaga zapewnienia pewnego poziomu ochrony prawnej zmarłych i należnego im szacunku, poza tym w Polsce funkcjonuje tradycja pochówku zmarłych, więc żadnych zmian nie będzie.Póki trwa prawicowa koalicja, chciałoby się dodać, która słucha poleceń biskupów. Od kiedy tradycja jest prawem, poseł już nie wyjaśnił.

Nie ma sensu oczekiwać zmian, póki Sejm zdominowany jest przez katoprawicę, a komisja cyfryzacji ma w swoich szeregach takie tuzy, jak  Elżbieta Kruk, Anna Sobecka, Artur, Górski, Przemysław Wipler czy Waldemar Pawlak, dla których polecenie biskupa jest prawem. Tacy posłowie będą dbali, by krzywda nie stała się Kościołowi, mają gdzieś potrzeby ateistów, bądź niepraktykujących katolików, pilnują, by ani jedna złotówka nie wymknęła się z rąk Kościoła, by zarabiał on na Polakach nawet po ich śmierci. Ile kosztuje pochówek, wykup miejsca na cmentarzu, a ile kosztuje kremacja zwłok i urna do przechowywania prochów? Tu nie o tradycję, lecz o pieniądze chodzi, wielki biznes cmentarny, z którego zyski czerpie kler!  Katoprawica dba, by nic nie zmieniło tego stanu rzeczy! Dziwnym trafem nie przeszkadza posłom bezczeszczenie zwłok zmarłych, tzw. świętych katolickich, których części ciała obnoszone są w procesjach, składowane w kościołach, wędrujące po parafiach, nawet szkołach. Ilekroć dochodzi do kwestii postulatów dotyczących światopoglądu, słyszę głosy, że PO musi liczyć się z głosami elektoratu konserwatywnego. Kiedy zacznie się liczyć z elektoratem liberalnym i resztą Polaków?

Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

piątek, 10 maja 2013

Kosztowne partie polityczne

Media pasjonują się 6 milionami, jakie mogły zostać wydane niezgodnie z przeznaczeniem przez ministerstwo sportu. Dziennikarze używają sobie, ile wlezie, ministra Joanna Mucha nie dysponuje umiejętnościami, które predestynowały by ją na stanowisko ministerialne, ładna buzia to za mało, przydałoby się też nico wiedzy i cięty język. Oczami wyobraźni widzę komentarze Stefana Niesiołowskiego, gdyby to on był szefem sportu. Byłoby wesoło!

Media poświecą nadchodzący weekend na te 6 milionów, jakby to była kolosalna suma. Owszem, to dużo, ale biorąc pod uwagę, ile się w Polsce marnotrawi publicznego grosza, to te 6 milionów są kroplą w morzu. Zniknął temat odpisu podatkowego na Kościół, symboliczna suma, jak określił 90 milionów złotych kard. Nycz, już nie jest tematem chwytliwym. Pan w sutannie każe, więc sługa dziennikarz- katolik musi, więc nie pisze. A już w ogóle cisza, kiedy chodzi o finansowanie partii politycznych z budżetu państwa! Najwidoczniej pismacy uznali, że płynące na konto partii budżetowe miliony są dowodem silnej demokracji i objawem sprawiedliwości społecznej. Podatnik nie ma nic do powiedzenia, nie pytano go, czy wyraża zgodę na dotacje z budżetu. Zdecydowali o tym sami posłowie. W dobie kryzysu, ograniczeń, cięć i namawiania do zaciskania pasa politycy są hojni, jeśli idzie o ich interesy. Rzut oka na stronę PKW : w 2012 roku, w ramach dotacji budżetowej, PO otrzymała 48 mln złotych, PiS otrzymało 47 milionów, PSL-15 mln., SLD-14,3 mln, Ruch Palikota-8,5 mln. Kwoty dla szarego Kowalskiego niewyobrażalne, dlatego też przemilcza się fakt, jak hojne jest państwo dla „wybrańców narodu”! Solidarna Polska, partia, której w przyszłym Sejmie na pewno nie będzie, postuluje, by zaprzestać dotowania partii politycznych budżetu. Kiedy politycy ugrupowania Ziobry należeli do PiS, nie brzydzili się subwencjami, dziś im one przeszkadzają. Janusz Palikot od dawna twierdzi, że subwencje należy zlikwidować, ale nie znajduje zrozumienia. On, przedsiębiorca, jego przedsiębiorczy posłowie ( kilku nie pobiera uposażeń poselskich), utrzymają siebie i partię, zrobią to też członkowie partii, pozostający poza parlamentem. Liderzy wielkich partii, takich jak PO i PiS, nie zgodzą się nigdy na całkowitą likwidację dotacji budżetowych, bo to oznaczałoby ich koniec. Ich i ich partii. Stąd pozorne ruchy, jak obcięcie dotacji o połowę, na czym straciły słabsze ugrupowania. 133 miliony złotych za jeden rok, 532 za 4 lata. Tyle kosztuje nas utrzymanie partii politycznych. Kosztowny balast, z którego większego pożytku nie ma!

Jestem jak najbardziej za tym, by dotacje poszły w siną dal. Pora, by zmienić sposób finansowania partii, niech liderzy i ich przydupasy zaczęły ruszać głową by pozyskiwać fundusze na działalność. Pozbawione dotacji partie będą podatne na korupcję? I kto to mówi, głownie katoliccy posłowie, mający gęby pełne frazesów o moralności katolickiej! Jeśli taka ich moralność, niech udadzą się po pieniądze do instytucji Kościoła katolickiego, który zyskał miliardy, głownie dzięki decyzjom rozmodlonych posłów. Swój swojego poratuje. Chociaż… w tym przypadku nie byłbym tak do końca pewien.

Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

 

środa, 8 maja 2013

Zbędna katecheza szkolna

Spotkał kłamca idiotę i... tak się narodziła religia.

Wprowadzenie kuchennymi drzwiami do szkół religii katolickiej było porażką odradzającej się Polski w starciu z Kościołem katolickim. To nie było nawet starcie, rząd polski skapitulował już na starcie, wywiesił białą flagę, by poddać się dyktatowi Kościoła. 

Hierarchowie, którym przewodził prymas Józef Glemp,  wykorzystali konflikt między prezydentem Lechem Wałęsą i premierem Tadeuszem Mazowieckim., nieudaną terapię szokową Balcerowicza, wiedzieli, jak spożytkować bogobojność faktyczną i udawaną polityków z rządu,  zaczęli więc narzucać swoje zdanie i wprowadzać swe rządy. Lewica nie protestowała, bo uwierzyła, że jej wolno mniej. Skłóceni Wałęsa i Mazowiecki nie potrafili dojść do porozumienia,  mediacji podjął się Kościół, nie za darmo oczywiście. Ceną miał być powrót religii do szkół, stopniowa klerykalizacja polskiej oświaty. Józef Glemp podkreślał, że za nauczanie religii katecheci nie będą pobierali zapłaty. Bardzo szybko okazało się, że były to puste, nie mające wiele wspólnego z prawdą, słowa. Biskupi rozkrzyczeli się, że katecheci mają te same obowiązki, ale i prawa, co nauczyciele matematyki, polskiego, czy biologii, więc mają prawo do pensji za swoją pracę. Dlaczego nauczyciela katechezy traktuje się jako ciało pedagogiczne, nauczyciela, skoro nie podlega on dyrektorowi szkoły? Jedynie biskup może mianować lub odwołać katechetę, jednak nie on płaci pensję. Od tego jest świecka szkoła neutralnego światopoglądowo państwa. I o pieniądze tu faktycznie chodzi: lekcje religii to kolejny sposób na wyprowadzenie pieniędzy z budżetu państwa. Niemałych, gdyż ostrożne szacunki mówią o 1mld. złotych rocznie. Kilka late temu protestował Józef Kloch, pomstując na Grzegorza Napieralskiego (pamięta go ktoś?), postulującego powrót katechezy do przykościelnych salek. Kloch łgał, że Napieralski chciał wyprowadzić religię z życia społecznego. Zabawne: rzecznik episkopatu ujawnił, że Kościół tych salek nie uważa już za miejsca życia społecznego… Również odwoływanie się przez Klocha do czasów PRL wzbudza śmiech politowania; gdy nie ma się argumentów straszy się komuną! Pan Kloch histeryzował, że nie jest sztuką szukać oszczędności w kieszeni katechetów. A kto zamierza ich zwalniać? Niech zarabiają nawet i trzy razy tyle, ale pensje niech płaci im Kościół! Krzyki prawicy i kleru, jakoby jakiekolwiek próby dysput nad celowością nauki religii w szkołach jest atakiem na Kościół, są kłamliwe i pozbawione sensu. Ich histeria to nic innego, jak obrona interesów Kościoła, bo interesu państwa w nauce religii nie ma absolutnie żadnego! Bez religii żyć można, ona nie jest niezbędna do życia, tymczasem od najmłodszych lat wbija się katechezowe brednie już dzieciom w przedszkolach. Następnie w szkole podstawowej, gimnazjum, szkole średnie towarzyszy młodzieży ogłupiająca "nauka".

Pisali przed laty biskupi, że powoli zacierają się wspomnienia dawnych lat przymusowej ateizacji i eliminowania z życia społecznego wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Bogiem. Nie zauważyli, że dziś nie ma przymusu, zwolennicy świeckiego państwa nie mają nic wspólnego z minionym ustrojem, obca jest im ideologia komunizmu, że brzydzą się PRL-em i PZPR. Jakaż przymusowa ateizacja? Dobrowolna, po doświadczeniach i przemyśleniach, potrzeba pozbycia się religijnych kajdan jest przymusem? Mnie nie zastanawiają kłamstwa powielane przez kler i katoparwicę, jakoby katecheza była nośnikiem podstawowych i uniwersalnych wartości, wzbogacającym cały proces wychowawczy człowieka. Kłamstwem jest twierdzenie, że nauczanie religii w szkole niesie ze sobą istotne walory wychowawcze, że nie da się w pełni wychować człowieka bez uwzględnienia także jego sfery religijnej. O, tak, nie da się w pełni wychować posłusznego hierarchom człowieka bez religijnego, katechetycznego bełkotu, bez indoktrynacji od najmłodszych lat! Widać gołym okiem efekty katechezy, wystarczy rzut oka na stadiony, zadymy przy okazji lewicowych marszów w większych miastach, parad równości, zachowania zdewociałych polityków. Cóż pozytywnego z tej katechezy, finansowanej za publiczne pieniądze? Miejsca pracy dla pozostających poza kontrolą dyrektorów szkół katechetów? Bo na pewno nie służy do kształtowania wyłącznie pozytywnych postaw. Co wyniesie z katechezy młody człowiek, na której ksiądz bredzi, że kotki hello kitty są symbolem szatana, antykoncepcja to zło, a egzorcysta jest lekarzem?


Minister edukacji nie ma nic do powiedzenia w sprawie programu nauczania religii w szkołach, nie ma wpływu na treści, jakie są na zajęciach wykładane, co przyznała pani Szumilas. Państwo płaci katechetom, organizuje zajęcia, ponosi odpowiedzialność za żałosne efekty katechezy, dyrektorzy szkół łamią rozporządzenie ministra edukacji z 1992 roku w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach. A stanowi ono, że to nie uczniowie, którzy nie będą uczęszczali na religię, mają przynieść jakieś karteczki informujące o tym, lecz ci uczniowie, którzy wyrażają chęć uczestnictwa w zajęciach. To bezkarne łamanie prawa musi się skończyć!

Istnieje coś takiego, jak uchwała komisji wychowania katolickiego konferencji episkopatu Polski, z datą 9 czerwca 2010 roku. Jest to podstawa programowa katechezy Kościoła katolickiego w Polsce, pozbawiona jakiejkolwiek kontroli państa. Dokument odzwierciedla podział na trzyletnie okresy zgodne ze szkolnymi etapami edukacyjnymi oraz okresami rozwojowymi ucznia. Założeniami tematycznymi dla poszczególnych etapów są:

• w przedszkolu — wprowadzenie w życie religijne,

• w klasach I-III szkoły podstawowej - inicjacja w sakramenty pokuty

i pojednania oraz Eucharystii,

• w klasach IV-VI szkoły podstawowej - mistagogia,

• w klasach gimnazjum - prowadzenie do wyznania i rozumienia wiary oraz systematyczne wprowadzenie w historię zbawienia,

• w klasach szkół ponadgimnazjalnych - umożliwienie dawania świadectwa życia chrześcijańskiego.


Program realizuje dwa zakresy integralności treści katechetycznych:

szkołę podstawową oraz gimnazjum wraz ze szkołą ponadgimnazjalną.

Dla poszczególnych etapów edukacyjnych przyjęto następujące określenia:

• Przedszkole — Kochamy dobrego Boga;

• Klasy I-III - W drodze do Wieczernika;

10 Wprowadzenie

• Klasy IV-VI - Poznaję Boga i w Niego wierzę;

• Gimnazjum - Pójść za Jezusem Chrystusem;

• Szkoły ponadgimnazjalne: liceum i technikum - Świadek Chrystusa;

szkoła zawodowa - Z Chrystusem przez świat.

Rodzice często nie mają bladego pojęcia, jak wyglądają zajęcia z religii, nie wiedzą, jakie są tematy, co się tam uczniom przekazuje.



Episkopat uznał, że indoktrynacja religijna musi odbywać się jak najwcześniej, by zatruć dzieciństwo bezbronnemu i niewinnemu małemu człowieczkowi, który podatny jest na manipulacje, będąc ciekawym świata, ufnym i naiwnym. Hierarchowie pouczają, że religia nie może być tylko jednym z wielu przedmiotów, polecają więc uzupełniać wiedzę poprzez parafialne duszpasterstwo dzieci i młodzieży. Jak się okazuje, kler odpowiednio zagospodarował młodym ludziom wolny czas.Gimnazjalista np. powinien powinien:

•    dostrzegać potrzebę ewangelizacji;
•    kształtować swoją postawę dotyczącą problemów dojrzewania i pytań egzystencjalnych w oparciu o Słowo Boże;
•    dostrzegać ważną rolę naszej relacji z Bogiem wobec nowych wyzwań i doświadczeń;
•    zachowywać świadomą postawę wobec modlitwy i postu.


Dwa razy Polską rządziła lewica, czy jak się ci politycy określali. Nie zrobiono wtedy nic, by zakończyć religijną samowolę w szkołach, nie próbowano nawet zmienić sposobu nauki religii, nie powalczono, by poddać świeckiej kurateli szkolną katechezę. Nie zrobił tego ani Włodzimierz Cimoszewicz, ani Józef Oleksy, ani Leszek Miller. Widać nie mieli suflera, który by im podpowiedział.


Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:)

poniedziałek, 6 maja 2013

Symboliczne 80 milionów



Dobry ciocia, jaką wydawała się być Unia Europejska, szczodra dla Polski, żąda zwrotu prawie 80 mln. euro ze względu na niedociągnięcia w kontrolach wstępnych wniosków i zatwierdzaniu planów operacyjnych w przypadku środków dla gospodarstw niskotowarowych. Unia płaci, ale i wymaga: środki unijne przeznaczone są na określone cele. Istnieją procedury na pozyskanie funduszy unijnych, ale wydawanie środków regulują nierzadko restrykcyjne przepisy. 80 milionów euro najprawdopodobniej powróci do unijnego budżetu, z prostego, banalnego powodu: nieprzestrzegania przepisów przez państwo polskie i braku odpowiedniej kontroli wydatków na rolnictwo.  No cóż, skoro największym beneficjentem unijnych funduszy jest w Polsce Kościół katolicki, to kto ośmieli się kontrolować, czy pozyskane środki przeznacza on zgodnie z przepisami? Na pewno nie premier, który przed klerem nie klęka!

Spokojnie mogą spać i rolnicy w sutannach ,UE nie żąda zwrotu dotacji przez nich pozyskanych. Pieniądze musi oddać budżet państwa. Czyli my wszyscy. Agencje płatnicze, odpowiadające za zarządzanie płatnościami w ramach polityki rolnej, nawaliły. W agencjach tych pracują ludzie z nadania politycznego, ktoś nimi kieruje, ktoś sprawuje nad nimi nadzór, ktoś ponosi winę za organizację.To nimi w pierwszej kolejności musi zająć się rząd, premier, minister rolnictwa, by uniknąć w przyszłości podobnych wpadek. Tymczasem co się dzieje? Donald Tusk zamierza powalczyć o pieniądze, jest skłonny zgodzić się na karę, ale mniejszą. Premier zrzuca odpowiedzialność na poprzedników, nie przyjmuje do wiadomości, że chodzi o nieprawidłowości dotyczących lat, kiedy stał na czele rządu, jakby starał się wmówić opinii publicznej, że chodzi o lata 2004-2006. Janusz Wojciechowski, eurodeputowany PiS, twierdzi, że nieprawidłowości dotyczą lat 2007- 2010, zatem wina leży po stronie Donalda Tuska. To samo potwierdza eurodeputowany SLD, Wojciech Olejniczak, za rządów SLD minister rolnictwa. Urzędnicy z agencji krzyczą, że ich wina nie dotyczy, bo realizowali tylko przepisy wydane za rządów SLD, oraz PiS. A przepisy, wydane przez rząd Donalda Tuska, czyżby nie było takich?  Premier Rady Ministrów obarcza winą poprzedników, sam przez 6 lat nie kiwnął palcem w bucie, by wykluczyć nieprawidłowości i uniknąć przykrych, finansowych niespodzianek, uderzających w Polskę?

80 mln. euro. Dużo to, czy mało? W tym roku KE  odebrała nam już  34,4 mln euro za błędy przy przyznawaniu rent rolniczych. Ile Polska musiałaby zwrócić, gdyby polscy rolnicy od początku przynależności do UE otrzymywaliby 100% dotacji? Minister rolnictwa zamierza odwołać się do sądu Unii Europejskiej, ale wątpliwe, by coś ugrał: bardzo rzadko udało się wygrać przed takim sądem. Szybciej spadnie jego głowa, po czyjaś spać musi. Jeśli zamiarem polskiego rządu jest zrzucenie odpowiedzialności na poprzedników, lub też na unijne przepisy, to dojdzie do wielkiej kompromitacji premiera, ministra rolnictwa i polskich urzędników, sowicie wynagradzanych. Ile takich kar spotka jeszcze Polskę, ile przyjdzie nam zwrócić pieniędzy do unijnego budżetu? Kiedy konsekwencje poniosą politycy wszystkich szczebli, odpowiedzialni za niewłaściwe wykorzystanie pieniędzy unijnych, oraz urzędnicy, wynagradzani za złą pracę, z której więcej szkód, niż pożytku, kiedy dostaną dożywotni zakaz piastowania wysokich stanowisk w administracji państwowej? Słusznie twierdzi Marek Siwiec, że mamy do czynienia z amatorszczyzną! Dobrą minę do złej gry robi Jerzy Buzek, eurodeputowany PO, który bagatelizuje problem, mówiąc, że kara finansowa to nic takiego, że zdarza się to innym krajom. Co ma powiedzieć polityk, za którego rządów spieprzono cztery wielkie reformy, w tym emerytalną, które do dziś odbijają nam się czkawką? Rząd nie wykorzysta szansy, nawet przyparty do muru nie oznajmi hierarchom Kościoła katolickiego, że nie ma mowy o odpisie podatkowym, który "wynegocjowali" z ministrem Bonim. Polska potrzebuje pieniędzy, pora przestać je trwonić na bezproduktywny kler katolicki!

Polski PKB wzrośnie w przyszłym roku o 2,2 proc. - przewiduje Komisja Europejska w swoich wiosennych prognozach gospodarczych. Według KE deficyt polskiego sektora finansów publicznych wyniesie w 2013 r. 3,9 proc. PKB. KE szacuje, że inflacja w 2014 r. wyniesie 2,0 proc. KE spodziewa się w przyszłym roku w Polsce bezrobocia na poziomie 11,4 proc. Dług publiczny Polski w 2014 r. ma wynieść 58,9 proc. PKB.  Cięgi od polityków i blogerów zbiera Donald Tusk, który kłamie, że nie on odpowiada za karę nałożoną na Polskę. Milczy rzecznik rządu, Paweł Graś, tak podobno uczulony na mówienie nieprawdy. Polakom wciska się obraz kwitnącej gospodarki, wzrostu gospodarczego, dobrobytu, lecz kiedy przychodzi do konsumowania fruktów, starcza ich dla garstki, natomiast długami obarcza się całą resztę. Miała być zielona wyspa, a zostaliśmy na lodzie.


Z pewnych względów zawieszam, do odwołania, publikację moich notek na portalu http://www.liiil.pl/ (promujnotke).

piątek, 3 maja 2013

Kościół zawłaszczył rocznicę Konstytucji 3 maja

222 lat temu uchwalono majową Konstytucję, którą dziś, po latach, określa się na wskroś nowoczesną, której zazdrościć nam miały narody. Zagubiono gdzieś po drodze fakt, że już w dwa lata po uchwaleniu Konstytucji dokonano rozbioru Polski! Jak będą wyglądały obchody 666 rocznicy, nawet nie zamierzam gdybać, bo byłaby to zbyt duża strata czasu. Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez zbędnej obecności przedstawicieli katolickiego Kościoła. Tego samego, któremu silna, wolna i świecka Polska była i będzie największym wrogiem.

Dziś, na mszy poprzedzającej uroczystości państwowe, Kazimierz Nycz, katolicki kardynał, podzielił się odkrywczą opinią, że "Konstytucja 3 maja należy do tych aktów prawnych, ważnych i wielkich, które stanowią fundament i punkt odniesienia do wszystkich innych ustaw". Podejrzewam, że hierarcha miał na myśli dwa zapisy Konstytucji, które na wieki wieków powinny być wzorem dla pokoleń "prawdziwych Polaków". Pierwszy, mówiący o tym, z czyjej łaski (Boga i Trójcy świętej) pochodzi królewska, świecka władza. Drugi, stanowiący, iż religią narodową panującą jest i będzie wiara święta rzymska katolicka ze wszystkimi jej prawami, a przejście od wiary panującej do jakiegokolwiek wyznania jest zabronione pod karami apostazji.

By być do końca szczerym, dać prawdziwe świadectwo narodowi, Polakom, wiernym, innowiercom i ateistom, kardynał Nycz powinien przypomnieć odrobinę historii, której kart Kościół, mimo usilnych starań, nie zdążył zafałszować. W 1791 r., zaskoczony uchwaleniem dnia 3 maja Konstytucji, nuncjusz papieski, Saluzzo, natychmiast donosił do Rzymu, że ustawa majowa była zamachem stanu dokonanym przy udziale aprobującego tłumu, a więc miała pozór rewolucji. Zwracając się do papieża, nuncjusz zalecał wstrzymanie się od sformułowań, które mogłyby pochwalić lub aprobować Konstytucję 3-go maja. Nazywał też Hugona Kołłątaja, Stanisława Staszica i Scypiona Piattolego (osobisty sekretarz króla) "jakobinami i złymi duchami króla".

Kuria rzymska i polski kler obawiali się, że Polacy nie poprzestaną na Konstytucji, lecz pójdą dalej - wzorem rewolucji francuskiej - pozbawią wszelkich funkcji państwowych, zlikwidują przywileje kleru, położą rękę na jego majątku, a księży przeniosą na państwowe pensje. Co już częściowo miało miejsce po uchwaleniu w roku 1789 przez Sejm Wielki ustawy przeznaczającej dochody z diecezji krakowskiej na wojsko polskie. Zaborcy zaś gwarantowali Kościołowi nienaruszalność praw i dóbr. 

Dziś, na rocznicowe uroczystości konstytucyjne zaprasza się przedstawicieli katolickiego Kościoła, cóż za chichot historii!

Jeśli masz ochotę i czas, kliknij i wypromuj. Dzięki!

czwartek, 2 maja 2013

Św. Tomasz z Terlik bredzi!

Rolą mediów jest prezentowanie zróżnicowanych poglądów, przedstawianie wielu punktów widzenia, spojrzenia na świat i otaczającą nas rzeczywistość, pokazanie widzom i słuchaczom, że istnieją alternatywy. Za komuny wciskano, ze jest jedna partia, jeden wódz, jeden program, oczywiste wydawałoby się więc, że minęły te czasy raz na zawsze, że nie grozi już powrót to zniekształconej, medialnej rzeczywistości. Wydawałoby się, bo nie brak w Polsce jegomości, którym marzy się rola cenzorów. Może nie politycznych, lecz moralnych, na kształt inkwizytorów.

TOK FM zaprosiło do swej audycji doktora Janusza Rudzińskiego, rodaka, który przeprowadza aborcje poza granicami kraju. Legalnie, zgodnie z prawem, w komfortowych dla pacjentki i lekarza warunkach. Media zapraszają do swoich audycji kler, katooszołomów, zatem jest w studio miejsce i dla zwykłych, normalnych ludzi. Tyle że żyją w Polsce nienormalni, ziejący nienawiścią do inaczej, samodzielnie myślących, którzy mają własne, a nie narzucone przez Kościół zdanie. Katooszołomscy talibowie. Zawył jeden z nich, słysząc głos dr. Rudzińskiego w radiowym studio i ryczy do tej pory! Autorytety moralne TOK FM coraz bardziej schodzą na psy- ujada. Św. Tomasz z Terlik, bo o nim mowa, specjalizuje się w wypowiadaniu największych bzdur, idiotyzmów, stosując przy tym manipulację, bazując na niewiedzy swoich czytelników, oraz swojej własnej. Gdyby wszystko to, na swoim poświęconym portalu, robił za własne pieniądze- proszę bardzo, niech bredzi, łże, wprowadza w błąd. Dlaczego na takiego katooszołoma idą dotacje z budżetu, z puli ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego? Kiedy poruszane są wątki bezdzietnych oraz mniejszości seksualnych, tacy jak św. Tomasz krzyczą, że ani myślą płacić na przyszłe emerytury gejów, lesbijek, bądź heteroseksualnych, którzy z różnych powodów dzieci nie mają. Kiedy wszyscy ci, pośrednio ze swoich podatków, muszą płacić na „dzieło” poświęcone św. Tomasz, to jest w porządku?

Św. Tomasz wszystkich chciałby pozamykać w więzieniach: dr. Rudzińskiego, zwolenników aborcji, antykoncepcji, ateistów, antyklerykałów, by nikt i nic nie mógł zatruwać zdrowej, katolickiej tkanki narodu. W jego wypowiedziach idiotyzm goni idiotyzm, wielka bzdura przerasta poprzednią. Nie potrafi zrozumieć, że płatny zabójca autorytetem TOK FM nie będzie, bo jego, św. Tomasza, ograniczony umysł nie przyjmuje do wiadomości, że autorytety potrzebne są dla takich, jak on, katolickich talibów. Zapomniał o pielgrzyzmce polskich parlamentarzystów do katolickiego zbrodniarza, Pinocheta? Jeśli się stawia znak równości między lekarzem, dokonującym legalnych zabiegów usunięcia ciąży,a między mordercą, to świadczy to jedynie o poziomie choroby, która toczy umysł św. Tomasza. Choroby nienawiści. Może egzorcyzmy by pomogły jegomościowi? Polacy pałają oburzeniem, kiedy dociera do nich news, że matka przechowywała w lodówce ciała zamordowanych dzieci, ale nie reagują, histeryzuje św. Tomasz, kiedy w lodówkach przechowuje się tysiące ciał dzieci w jednym miejscu. Oczywiście mowa o zarodkach przy In vitro. Porównywać In vitro do morderstwa może niedojrzały, ograniczono umysłowo chłopczyk, który nie uważał na lekcjach biologii. Dla katolickich talibów nie jest ważne biologia, osiągnięcia techniki, najważniejsza jest katecheza i to, co powie biskup bądź facet w bieli, z placu św. Piotra!

Skoro katolicki Bóg, w istnienie którego szczerze wątpię, pozwala na zabieg in vitro, przeprowadzany przez człowieka, zsyła katolicką duszę do zarodka, to znaczy, panie św. Tomaszu, że w pełni akceptuje pozaustrojową metodę zapłodnienia! A to oznacza koniec dyskusji, pretensje kierować proszę do swego Boga! Nurtuje mnie też pytanie: tchórz nie pozwala św. Tomaszowi złożyć doniesienia do prokuratury, o możliwości popełnieniu przestępstwa przez lekarzy, dokonujących zabiegów in vitro? Nie powiadomił organów ścigania? Krowa, która dużo ryczy… Można przestać wierzyć, ale nie można przestać wiedzieć! Wiara przegrywa z wiedzą, nic tego procesu nie powstrzyma i nie wyhamuje, syzyfowe są prace takich katooszołomów, jak św. Tomasz z Terlik.

Jeśli masz ochotę i czas, kliknij i wypromuj. Dzięki!